Marek Migalski: Ziobrze nie zależy na reelekcji Dudy?

Andrzej Duda znajduje się w defensywie. Od początku kampanii wyborczej popełnia błąd za błędem i nie jest w stanie narzucić swojej narracji. Jego obóz polityczny utrudnia mu zaś na wszelkie sposoby zyskiwanie sympatii społecznej, by przypomnieć ikoniczny już, a na pewno viralowy, środkowy palec posłanki Joanny Lichockiej. Nic nie układa się tak, jak miało się układać, a prezydenta spotykają same nieprzyjemne niespodzianki stawiające go w ciężkiej sytuacji, by wspomnieć zawirowania wokół szefowej jego sztabu wyborczego. Nie tak miał ten spacerek po reelekcję wyglądać.

Aktualizacja: 26.02.2020 04:28 Publikacja: 25.02.2020 12:53

Marek Migalski: Ziobrze nie zależy na reelekcji Dudy?

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Pewne rzeczy można zrzucić na kwestię przypadku – nikt przecież nie mógł przewidzieć jak niefrasobliwie będzie wypowiadać się publicznie Jolanta Turczynowicz-Kieryłło, albo jak niemądrze zachowa się ktoś, kto w czasie wizyty Dudy w sklepie ściągnie metki z cenami towarów, by nie drażnić widzów. Nikt także nie mógł zaplanować przemówienia prezydenta, który tłumaczył wzrost cen ich przejściowością oraz tym, że są wynikiem podwyżek cen ropy naftowej (w rzeczywistości od ponad roku owe ceny na rynkach światowych spadają).

Kłody, których można było uniknąć

Ale kilku kłód rzuconych pod nogi prezydentowi można jednak było uniknąć. Na przykład wizyty CBA w biurach NIK oraz w mieszkaniach członków rodziny Mariana Banasia. To zaś stało się na polecenie prokuratury, której szefem jest Zbigniew Ziobro. Czy podgrzanie tematu kamienic na godziny służyło Dudzie i jego obozowi? Raczej nie.

Podobnie jak atak ludzi związanych z Ziobrą na Jarosława Gowina. Patryk Jaki oskarżył wicepremiera, że dogadał się z układem i toleruje na uczelniach lewacką ideologię. Po co obozowi władzy takie napięcia w środku kampanii wyborczej?

Racjonalne wytłumaczenie wydaje się tylko jedno – części polityków obecnej władzy nie zależy na zwycięstwie Dudy. Konkretnie – nie zależy na tym Zbigniewowi Ziobrze. Co więcej, dla niego osobiście reelekcja prezydenta jest nie w smak, bowiem utrudnia walkę o schedę po Kaczyńskim.

Wróćmy na chwilę do października zeszłego roku. Po zwycięstwie w wyborach parlamentarnych prezes PiS mógł wybrać aż do maja 2020 roku dwie strategie: jedna zasadzałaby się na umiarkowaniu i pójściu po wyborcę centrowego, a druga na przyspieszeniu rewolucji oraz utwardzeniu przekazu. W kontekście elekcji prezydenckiej i konieczności pozyskania przez Dudę co najmniej połowy ważnie oddanych głosów, wydawałoby się, że oczywistym będzie wybór pierwszej drogi. Dziś wiemy jednak, że Kaczyński zdecydował się na tę drugą. Wojny z sędziami czy Unią Europejską były klasycznym dowodem na to, że PiS raczej zaostrzył retorykę i praktykę polityczną, niż ją osłabił czy zliberalizował.

Dlaczego? Warto o to zapytać. Bo przecież w obliczu tego, co nas czeka w maju, oczywistym wydawało się postawienie na umiarkowanie oraz kokietowanie wyborcy centrowego, niezdecydowanego. Jednak obóz władzy zdecydował się na działania, które nie pomagają w reelekcji prezydenta, a nawet można zaryzykować tezę, że mu ewidentnie szkodą. Dlaczego zatem Kaczyński poszedł tą drogą? Lub jeszcze ciekawsze pytanie – kto mu ją podpowiedział?

Zwycięstwo Dudy nie służy Ziobrze?

Odpowiedź wydaje się wskazywać właśnie na ministra sprawiedliwości, bowiem w przypadku wygranej Dudy staje się on mniej ważny w walce o schedę po Kaczyńskim. W 2025 roku, w wypadku majowego zwycięstwa obecnego prezydenta, będzie on wciąż najważniejszym ośrodkiem władzy na prawicy. Kaczyński może już wówczas być w opozycji, może być też tak, że jego stan zdrowia uniemożliwi mu realne rozstrzyganie sporów na prawicy. A walka po prawej stronie sceny politycznej będzie przecież trwać. W sytuacji sprawowania urzędu głowy państwa Duda byłby naturalnym liderem tego środowiska.

I właśnie tego może nie chcieć Ziobro. Nie można więc wykluczyć, że to on namówił Kaczyńskiego do przyjęcia linii politycznej, która de facto utrudnia od kilku miesięcy reelekcję prezydenta. Bo w interesie ministra sprawiedliwości jest, jakkolwiek zabrzmi to paradoksalnie, porażka Dudy i zwycięstwo kogoś z opozycji. Wówczas nastąpiłoby zrównanie wszystkich na prawicy, bowiem nie byłoby nikogo, poza prezesem PiS, kto w tym towarzystwie zajmowałby pozycję uprzywilejowaną. Na pewno nie byłby nim przegrany Duda. W takim krajobrazie politycznym rola Ziobry wzrastałaby znacząco, a jego urząd byłby jednym z najważniejszych w dziele obrony pisowskich okopów.

W polityce wiele zachowań wydaje się postronnym widzom irracjonalnymi, bowiem nie uwzględniają oni osobistych kalkulacji oraz interpersonalnych relacji. Dlatego teza o tym, że ważny polityk obozu władzy może chcieć porażki reprezentanta owej władzy w wyborach prezydenckich, może wydawać się absurdalna. Tak jednak nie jest, bowiem – o czym wiadomo nie od dziś – prawdziwych wrogów polityk widzi nie w przeciwnikach ideowych zasiadających po przeciwnej stronie sali sejmowej, ale w szeregach własnej partii, z kolegami ze swojego okręgu wyborczego na czele.

I na koniec teza brzmiąca już zupełnie kuriozalnie – nie jest wykluczone, że Kaczyński uległ podszeptom Ziobry dlatego, że także nie jest zainteresowany wygraną Dudy. Bowiem jakkolwiek zabrzmiałby to dziwacznie – uważa on, że obecny prezydent przejawiał w ciągu ostatnich lat zbyt dużą samodzielność (sic!) i jeśli takie narowy wolnościowe zdarzały mu się w pierwszej kadencji, to zapewne nasilą się w drugiej, kiedy nie będzie już go można szantażować niewystawieniem do walki o reelekcję. I ta obawa mogła lec u podstaw tego, że prezes PiS przyjął strategię obniżania szans Dudy. Jeśli obecny prezydent przegrałby, byłaby to wszak jedynie jego wina, a nie Kaczyńskiego, zatem to nie ten ostatni byłby obciążony ową klęską. Wciąż zachowując cały pakiet władzy na prawicy. Choć już nie w całym kraju. Ale jeśli wierzy się w to, iż jest się zbawcą narodu, można poczekać na następną okazję, którą los przyniesie. Zachowując kontrolę nad partią oraz nad całym prawicowym obozem.  

Zatem sukces Ziobry w przekonaniu Kaczyńskiego do wyboru strategii de facto utrudniającej reelekcję Dudy był dlatego możliwy, że cel zarówno ministra sprawiedliwości, jak i prezesa PiS, byłby taki sam.

Pewne rzeczy można zrzucić na kwestię przypadku – nikt przecież nie mógł przewidzieć jak niefrasobliwie będzie wypowiadać się publicznie Jolanta Turczynowicz-Kieryłło, albo jak niemądrze zachowa się ktoś, kto w czasie wizyty Dudy w sklepie ściągnie metki z cenami towarów, by nie drażnić widzów. Nikt także nie mógł zaplanować przemówienia prezydenta, który tłumaczył wzrost cen ich przejściowością oraz tym, że są wynikiem podwyżek cen ropy naftowej (w rzeczywistości od ponad roku owe ceny na rynkach światowych spadają).

Pozostało 91% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Materiał Promocyjny
Bolączki inwestorów – od kadr po zamówienia
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać