10 kwietnia, już kilkadziesiąt minut po potwierdzeniu informacji o katastrofie prezydenckiego samolotu, zapadła decyzja o locie Jarosława Kaczyńskiego do Smoleńska. Jego współpracownicy wyczarterowali samolot i uzyskali zgodę na lądowanie w Witebsku na Białorusi (lotnisko w Smoleńsku było wówczas zamknięte).
Wylecieli z Warszawy o godz. 15. Półtorej godziny później wystartował – także wyczarterowany – samolot z premierem. Kilka godzin wcześniej Donald Tusk proponował Kaczyńskiemu wspólny lot. – Wstrzymywaliśmy nasz wylot, czekając na decyzję prezesa PiS – mówi "Rz" rzecznik rządu Paweł Graś.
Jarosław Kaczyński odmówił, bo miał już własny samolot. – Rozumiemy jego ból, ale ta odmowa była urażająca – dodaje inna osoba z otoczenia Tuska.
[srodtytul]117 kilometrów [/srodtytul]
W Witebsku grupa Kaczyńskiego dostała białoruską eskortę milicyjną. Drogowskaz przy lotnisku wskazywał, że do Smoleńska jest 117 km. Rozmówcy "Rz" wskazują, że ze strony Białorusinów nie było najmniejszych utrudnień. Bez przeszkód na teren Białorusi dostała się nawet towarzysząca Kaczyńskiemu pracownica Kancelarii Prezydenta Małgorzata Gosiewska (była żona Przemysława Gosiewskiego), która – jak się potem okazało – miała zakaz wjazdu do tego kraju. Jak opowiadają towarzyszący prezesowi PiS, problemy zaczęły się po przejechaniu granicy rosyjskiej. Prędkość jazdy spadła nagle do 30 – 50 km/h.