Prognozy były nieubłagane. Po trzech godzinach wywołane wstrząsami tsunami miało osiągnąć Sachalin i Kuryle, po sześciu Filipiny, potem Hawaje, wybrzeże USA i Meksyku, a po 21 – Amerykę Południową. Im dalej, tym mniejsza miała być fala. Prognozy okazały się trafne. Znacznie osłabiona fala o wysokości ok. dwóch metrów dotarła 12 godzin po trzęsieniu ziemi do Filipin, Indonezji i wybrzeży USA, nie powodując większych szkód. Mężczyzna, który w upływie rzeki Klamarth w stanie Oregon usiłował sfotografować tsunami, został porwany przez falę.
Kuryle były najbliżej. Jak poinformowało Ministerstwo Spraw Nadzwyczajnych Rosji, z zagrożonych regionów ewakuowano 11 tysięcy osób. Informacji stamtąd dociera niewiele, agencja RIA Nowosti pisała, że w wiosce Małokurylskoje odnotowano falę o wysokości trzech metrów, w Jużno-Kurylsku – półtora metra, w wiosce Buriewiestnik – do dwóch metrów. – Nie ma paniki wśród ludności – zapewniał przedstawiciel służby prasowej ministerstwa.
Nie przeprowadzono ewakuacji z wyspy Iturup, choć odnotowano tam wstrząsy o sile
3 stopni w skali Richtera. Znajduje się tam bowiem tylko jednostka wojskowa, rozmieszczona na wzgórzu.
Do Filipin dotarła fala o wysokości zaledwie 60 cm – pisał "The Philippine Star". Prawdziwa panika zapanowała jednak w Indonezji. Ponieważ władze ostrzegały przed dwumetrowymi falami, tysiące osób uciekło ze swych domów. Niektórzy starali się własnymi samochodami dotrzeć na wyżej położone tereny, inni zbierali się w meczetach lub byli przez wojsko zabierani do koszar.