Trzydziestoparoletni mężczyzna nie chciał się przedstawić ani podać swojego imienia. Upadek samolotu z polską delegacją do Katynia widział na własne oczy.
- Akurat byłem bardzo blisko, na dworze. Samolot spadał na moich oczach. Po prostu spadł. Nie było żadnego wybuchu, tylko taki głuchy dźwięk. Jeszcze w powietrzu zapalił się: po tym, jak zahaczył o drzewa - relacjonował,wysłanniczce PAP do Smoleńska, stojąc nieopodal miejsca katastrofy.
Na miejsce, gdzie upadł samolot, przybył jako jeden z pierwszych. - Trudno tam było dojechać: było straszne błoto. Jakoś wjechałem wozem, ale z powrotem musieli już mnie wyciągać, inaczej się nie dało - wspomina.
Został tam dobę. - Gasiliśmy, pomagaliśmy zbierać fragmenty samolotu, szczątki... Na miejsce zjechała straż pożarna z całego miasta. Po dobie pojechałem do domu, zostałem trochę i wróciłem. I tak było sześć dni. W domu nie mogłem spać: zasypiałem i budziłem się - opowiada. - Osiem kilo schudłem przez tych pierwszych kilka dni. Z kolegami było podobnie. Tak to podziałało na psychikę - przekonuje mężczyzna.