"Rzeczpospolita": Barack Obama odwiedzi Polskę, której mieszkańcy są mniej proamerykańscy niż kilka lat temu. Również rządowi w Warszawie jest już o wiele bliżej do Brukseli i Berlina niż do Waszyngtonu.
Sally McNamara:
Te zmiany są naturalne. Polska jest już dojrzałą demokracją, członkiem UE. Polskiemu studentowi czy robotnikowi łatwiej jest podróżować po Europie, niż wyjechać do USA, i ze względu na odległość, i na brak wiz. Jeśli chodzi o rozluźnienie polsko-amerykańskich relacji, Obama nie jest jednak bez winy. Ale myślę, że zaczął sobie zdawać sprawę, jak bardzo zaniedbał starych, dobrych przyjaciół USA, w tym Polskę. Pierwsze miesiące od czasu powołania nowej administracji były mie-szanką błędów politycznych i katastrof dyplomatycznych.
Co ma pani na myśli?
Na przykład decyzję w sprawie tarczy. Umowa była już podpisana i jej anulowanie mogło sprawić wrażenie, że Amerykanie nie dotrzymują danego słowa. I choć wiadomo, że Polska ma być poproszona o rozmieszczenie na swoim terytorium instalacji antyrakietowej po 2018 roku, to zarówno sposób, w jaki ogłoszono decyzję o anulowaniu pierwotnego projektu tarczy (praktycznie bez wcześniejszego uprzedzenia), jak i data jej ogłoszenia (w rocznicę sowieckiej inwazji na Polskę) były bardzo, bardzo złe. Jakby tego było mało, Obama podjął tę decyzję nie dlatego, że nie wierzył w skuteczność uzgodnionego systemu antyrakietowego, ale dlatego, że chcieli tego Rosjanie. Wcześniej Biały Dom nie odpowiedział na zaproszenie na uroczystości związane z 70. rocznicą inwazji Niemiec na Polskę, w ostatniej chwili wysyłając na nie generała Jima Jonesa. Problematyczne było też zachowanie prezydenta Obamy po katastrofie w Smoleńsku. Rozumiem, że przez chmurę wulkanicznego pyłu nie mógł być obecny na pogrzebie ofiar, ale czy naprawdę, w dniu pogrzebu nie mógł darować sobie gry w golfa? Zamiast tego mógł choćby pójść do polskiej ambasady.