Marcello Lippi nie zabrał go na mundial do RPA, bo bał się, że rozsadzi mu drużynę. Tak jak swoją łazienkę przed październikowymi derbami Manchesteru, gdy odpalił w niej z kolegami fajerwerki.
Bo głowa 22-letniego Mario – Człowieka Rakiety, jak pisały o nim angielskie media – pełna jest dziwnych pomysłów. Gdy strażacy wyprowadzali go z domu, chciał biec z powrotem, by wynieść walizki ze swoimi milionami (w Manchesterze City szejkowie płacą mu 100 tys. funtów tygodniowo). Trzymać pieniądze na koncie? To przecież takie banalne.
Na zakupy jeździ z plikiem banknotów na prawym fotelu. W razie, gdyby trzeba było zapłacić mandat. Bo Mario żadnych przepisów nie przestrzega: rozbija drogie sportowe auta, zostawia je w niedozwolonych miejscach, kiedyś staranował nawet dziedziniec więzienia dla kobiet, tłumacząc niewinnie, że był ciekawy, jak jest w środku.
Przed meczami zdarza mu się wędrować po nocnych klubach, a w młodych piłkarzy City rzucać z nudów lotkami. Robi sobie zdjęcia z bossami neapolitańskiej mafii, a kłótnie z trenerami to norma. Jose Mourinho odstawiał go od składu w Interze, Roberto Mancini robi to samo w Manchesterze. Ale obaj przyznają, że jest geniuszem i gdyby nie trudny charakter, byłby dziś gwiazdą na miarę Leo Messiego i Cristiano Ronaldo.
Wie o tym też Cesare Prandelli. Choć wprowadził we włoskiej kadrze kodeks etyczny i ostrzegł Mario, że musi się zmienić, postanowił mu zaufać. Trochę z przymusu, bo wielkiego arsenału w ataku nie miał. A trochę z wiary w ludzi.