Gdyby miały się mierzyć nie reprezentacje, ale polska ekstraklasa z ukraińską Premier League, zostalibyśmy starci na proch. My nie mieliśmy wiosną w pucharach żadnej drużyny, Ukraina miała cztery. My się ekscytowaliśmy, jak Legia kupuje na promocjach, osłabiając krajowych rywali, u nich przelewały się miliony euro. 35 mln za Williana, sprzedanego z Szachtara Donieck do Anży Machaczkała (to rekord zimowego okna transferowego w Europie), ponad 11 mln euro za przejście Taisona z Metalista Charków do Szachtara.
U nas trwają dyskusje ekspertów, czyli liga tej wiosny jest tylko słaba, czy już żenująca. Ukraińcy też się samobiczują: bo wszystkie cztery wspomniane drużyny już odpadły z wiosennej części Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej, a mogłyby jeszcze zdobyć trochę punktów dla ligi, która już jest na siódmym miejscu w Europie, przed m.in. rosyjską, holenderską, turecką.
U nas frekwencja bywa ostatnio zawstydzająca. A na Ukrainie ciągle rośnie. I to mimo że Szachtar nadal gra w innej lidze niż reszta i kolejne mistrzostwo ma właściwie zapewnione. Ale już o drugie miejsce, dające prawo startu w Lidze Mistrzów, jest walka na wyniszczenie. Dynamo Kijów ściga się z Dnipro Dniepropietrowsk i z Metalistem Charków.
Metalist, przez ostatnie sześć lat zawsze trzeci na koniec sezonu, ma od niedawna nowego właściciela, bardzo pazernego na sukcesy. 27-letni Sergiej Kurczenko w kilka lat i w nie do końca jasnych okolicznościach dorobił się na handlu ropą takiej fortuny, że stać go było, by jego firma GasUkraina przejęła Metalista za – ponoć – 300 mln dolarów.
Wcześniej klub był ulubioną zabawką oligarchy Ołeksandra Jarosławskiego. Ale Jarosławski przegrał wojnę o wpływy w mieście z merem Charkowa Giennadijem Kernesem i musiał sprzedać klub. Teraz Kurczenko opowiada o marzeniach, by w trzy lata zrobić Metalista mistrzem, usłyszeć w Charkowie hymn Ligi Mistrzów, a za pięć lat już ją wygrać, albo przynajmniej Ligę Europejską.