Myślę, że do wyciągania takich wniosków przyczynia się w dużym stopniu bezkrytyczne przyjmowanie argumentacji opozycji, która często rozmija się z prawdą. W dzisiejszym świecie tłumaczenia rządów państw przyjmowane są zaś z podejrzliwością, wręcz jako fałszowanie rzeczywistości. No cóż, po doświadczeniach np. z Grecją trudno się temu nawet dziwić. No i wreszcie istnieje skłonność ludzi do upraszczania spraw, które są jednak bardziej złożone, niż może się wydawać na pierwszy rzut oka.
Jednak Fidesz może popełnił niepotrzebne błędy. Czy konieczny był pośpiech przy przyjmowaniu konstytucji, którą potem w ciągu zaledwie dwóch lat trzeba było aż cztery razy poprawiać?
Przyjmuję tę krytykę, tym bardziej że sam zasiadałem w komisji przygotowawczej, którą latem 2010 r. zwołał Viktor Orbán. Rzeczywiście, pracowaliśmy nad konstytucją w pośpiechu, ale w pewnym stopniu można to zrozumieć. Rząd bał się, że w razie ewentualnego odejścia kilku posłów może utracić większość konstytucyjną w parlamencie, a wówczas o zmianie ustawy zasadniczej musielibyśmy zapomnieć. Tymczasem większość dwóch trzecich Fidesz zachował do dziś – zapewne z powodu ciągłych ataków i związanego z tym syndromu oblężonej twierdzy.
Błędów było zresztą więcej. Moim zdaniem np. zbyteczna była ustawa u uznawaniu Kościołów przez parlament. Niepotrzebnych problemów przysporzył też Fideszowi pomysł wprowadzenia rejestracji wyborców. Jedynym jej motywem była chęć uregulowania statusu wyborców spoza granic Węgier [posiadający podwójne obywatelstwo przedstawiciele mniejszości w krajach ościennych otrzymali prawo wyborcze na Węgrzech – przyp. red.].
Problemy związane z sytuacją Węgrów w krajach sąsiednich chyba nie ułatwiają pracy rządowi Fideszu.
Oczywiście to bardzo złożona kwestia, w której właściwie nie mamy sojuszników. Niestety, na Zachodzie nie chcą przyjąć do wiadomości, że niektóre państwa nadużywają pojęcia praw obywatelskich i nie gwarantują mniejszościom etnicznym równych praw. Tymczasem Węgrzy, którzy z niezależnych od nich powodów stali się po I wojnie światowej obywatelami Rumunii, Czechosłowacji albo Jugosławii, nigdy się z tym nie pogodzili, a obywatelstwo im po prostu narzucono. Nigdy nie stracili poczucia związku z Budapesztem i tego nie da się zmienić.