Związki zawodowe i partia rządząca toczą otwartą wojnę. Co będzie z dialogiem społecznym?
Rzeczywiście doszło do eskalacji konfliktu na linii rząd – związki zawodowe. Zasadniczą rolę w tym procesie odegrała niefortunna decyzja NSZZ „Solidarność”, który postanowił określić się jako siła jednoznacznie opozycyjna wobec rządu. Silnie zidentyfikować swoje działania z postulatami PiS. To było widać na kongresie PiS. Piotr Duda, przewodniczący związku, bardziej atakował rząd i premiera Donalda Tuska niż Jarosław Kaczyński. Oczywiście związkowcy mają swoje słuszne merytoryczne argumenty, które odgrywają pewną rolę w tym konflikcie – niespełnienie przez rząd postulatów dotyczących podwyżki płacy minimalnej czy niezgoda związku na uelastycznienie rozliczenia czasu pracy. Ale pierwszoplanowe stały się niepotrzebnie ambicje polityczne Piotra Dudy. Na początku realizował on politykę nieprzyspawania się do żadnej partii, tylko samodzielnej walki o prawa pracownicze. Teraz to się zmieniło.
Może po stronie rządowej nie znalazł partnerów do takiej samodzielnej polityki?
Rząd nie może ustępować związkom we wszystkim. Pewnie mógł iść na ustępstwa w sprawie płacy minimalnej. Ale w przypadku pierwszego dużego konfliktu, czyli podwyższenia wieku emerytalnego, takiej możliwości nie widzę. A to właśnie na sprzeciwie wobec tej społecznie niepopularnej reformy „Solidarność” i przewodniczący Duda postanowili budować swoją popularność. Te działania „Solidarności” postrzegam w kategorii politycznego oportunizmu. Działacze zobaczyli sondaże, z których wynikało, iż 80 proc. społeczeństwa nie popiera tej reformy i postanowili poprawić własne notowania, bo jednak zaufanie do związków nie jest specjalnie duże.
Większe niż do partii politycznych.