Tak mocna deklaracja zaledwie dobę po strąceniu malezyjskiej maszyny jest czymś zaskakującym. Świadczy o determinacji Waszyngtonu w powstrzymaniu coraz bardziej agresywnej polityki Kremla.
Amerykański przywódca na specjalnie zwołanej konferencji prasowej przyznał, że nie potrafi jeszcze powiedzieć, czy tragedia „o trudnej do opisania skali" to wynik celowego działania czy raczej pomyłki. Ale podkreślił, że nie doszłoby do niej, gdyby Rosja nie szkoliła buntowników i nie dostarczała im ciężkiej broni, w tym wyrzutni rakietowych. Właśnie dlatego, zdaniem Obamy, za zamach odpowiada Kreml.
Czytaj więcej: Nikt już nie wierzy Rosji
– Nie mamy czasu na propagandę i gierki – podkreślił prezydent. I zapowiedział, że Stany Zjednoczone zrobią wszystko, aby wyjaśnić przyczyny katastrofy. Jego zdaniem nie będzie to jednak możliwe bez natychmiastowego wynegocjowania rozejmu między władzami Ukrainy i Rosji oraz separatystami.
Amerykański przywódca ostrzegł także, że jeśli Putin nadal będzie wspierał dywersję na Ukrainie, to może się spodziewać kolejnych sankcji ze strony USA. Po raz pierwszy takie poważne restrykcje Amerykanie wprowadzili dwa dni temu, choć Bruksela nie poszła ich śladem.