Jak zauważa "Stuttgarter Zeitung":
"Zamach na synagogę dowodzi, że organizacje radykalne (chodzi o tzw. Brygady im. Abu Ali Mustafy, bojówkę Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, DW) podżegają i działają w przemyślany sposób - nie tylko przy pomocy agresywnych graffiti rozpowszechnianych w Internecie, ale także uciekając się do mordu. To nowa jakość. W Jerozolimie jest wiele potencjalnych ognisk zapalnych, które tlą się pod powierzchnią życia publicznego. Są nimi zarówno nowe domy w zaanektowanej przez Izrael wschodniej części miasta, jak i ostre podziały społeczne pomiędzy ludnością żydowską i palestyńską. Tak długo, jak w Izraelu rządzi premier Netanjahu, nie należy oczekiwać na tym polu odprężenia. Jerozolimska intifada ponownie unaoczniła istnienie niewidzialnej linii podziału w tym mieście, które podobno miało zostać zjednoczone raz na zawsze".
Podobnie widzi to "Badische Zeitung" z Fryburga Bryzgowijskiego:
"Napięcie w Jerozolimie rosło od miesięcy. Przyczynili się do tego zarówno zadufani w sobie izraelscy politycy, podważający otwarcie status quo w mieście, jak i populiści z ugrupowań palestyńskich, wykorzystujący ich wypowiedzi do podgrzewania nastrojów w świecie islamskim. Prezydent Mahmud Abbas też dał się sprowokować do werbalnych tyrad, równie niemądrych, co potencjalnie niebezpiecznych. Niesłuszne jednak są w tej sytuacji wzajemne oskarżenia. Premier Benjamin Netanjahu też przecież niewiele zrobił dla uspokojenia swych partnerów o poglądach prawicowo-nacjonalistycznych. Opamiętanie przydałoby się zatem obu stronom".
Zdaniem "Südwest Presse" z Ulm: