Rz: Wnuk Reinera Stahela chce zakazać Muzeum Powstania Warszawskiego nazywania dziadka zbrodniarzem wojennym, argumentując, że nie został on skazany przez sąd za zbrodnie wojenne. W tym przypadku prokuratura zebrała dowody obciążające Stahela. Ale czy każdy fakt historyczny trzeba udowadniać przed sądem?
Prof. Jan Żaryn: Badania historyczne nie są dociekaniami prokuratorskimi. To dwie bardzo różne drogi dochodzenia do prawdy. Prokuratura swoje dociekania opiera na przepisach prawnych i to one kierunkują budowanie aktu oskarżenia. Czasami konkretny przepis nie pozwala jednak na postawienie kogoś przed sądem. Przykładowo, nasza ustawa lustracyjna definiuje tajnego współpracownika jako osobę, której się udowodni, że pobierała pieniądze, była świadoma swojego uczestnictwa w procederze konfidencjonalnych spotkań, a na dodatek swoimi wynurzeniami komuś zaszkodziła. Stan akt z lat 80. jednak zazwyczaj wyklucza możliwość udowodnienia takiej współpracy.
Często jest tak, że historycy są przekonani, że ktoś był tajnym współpracownikiem, a nie da się tego udowodnić przed sądem?
Oczywiście. Dlatego my używamy pojęcia „tajny współpracownik" w zupełnie innym znaczeniu, które nie zawsze pokrywa się z tym zamieszczonym w przepisie prawnym. Praca historyka polega na poszukiwaniu maksymalnie rozbudowanej siatki źródeł. Z definicji jednak wiemy, że ten fragment wiedzy, jaką odnajdujemy w źródłach, nigdy w pełni nie obrazuje rzeczywistości. Dlatego ten zgromadzony materiał źródłowy musimy podpierać swoją inteligencją, talentem, często też intuicją. Różnice między ścieżką prawną a historyczną widać np. w sprawach dotyczących rozliczenia komunistycznych zbrodni. Historyk wie, który oddział ZOMO i pod czyim dowództwem zamordował dziewięciu górników w kopalni Wujek. Prawnik jednak nie ma konkretnych dowodów, kto dokładnie strzelał, dlatego nikt nie został skazany.
Jak pan ocenia próby weryfikacji historii przed sądem, jakie podejmują często ludzie uwikłani we współpracę z reżimem komunistycznym?