Joe Cocker, wokalista o niepowtarzalnym, niemal „murzyńskim" głosie, był Anglikiem z typowej brytyjskiej klasy średniej (ojciec pracował jako urzędnikiem). Ale to właśnie młodzi Anglicy, często z dobrych domów, przełamali dotychczasową hegemonię Amerykanów w muzyce rozrywkowej. Stało się to wraz z całą falą brytyjskich zespołów na czele oczywiście z Beatlesami i Rolling Stonesami.
O tym być może marzył także nastoletni Joe, a właściwie John Robert Cocker, gdy zaczął występować w grupie The Avengers, którą założył jego brat Victor. Zaczynał jednak od naśladowania amerykańskich wzorów, od śpiewania soulowych hitów, takich jak „Georgia On My Mind" czy „What'd I Say" z repertuaru Raya Charlesa.
W połowie lat 60. zrobiło się już jednak ciasno na nowym, brytyjskim rynku muzycznym, więc Cockerowi, który próbował odnieść sukces z różnymi formacjami, pozostawało śpiewanie w pubach i klubach. Bardzo cenił Beatlesów, jedną z ich piosenek („I'll Cry Instead" z filmu A Hard Day's Night") nagrał w 1964 roku na swym pierwszym singlu, ale płyta pozostała niezauważona. Wówczas śladem swojej ulubionej grupy, która na wczesnym etapie kariery pojechała zarabiać na kontynent, także ruszył w podróż. I nawet tu i ówdzie się podobał, we Francji nazwano go „małym Rayem Charlesem".
W 1968 roku na kolejny singel wybrał znów dziełko spółki Lennon-McCartney: „With A Little Help From My Friends" z płyty „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band". W zestawie znakomitych, psychodelicznych utworów albumu ta piosenka w wykonaniu Beatlesów brzmiała niewinne. John Cocker zaśpiewał ją zupełnie inaczej: ostro, drapieżnie. Jego wersja – zdecydowanie lepsza od oryginału – stała się przebojem w Anglii, potem w USA, wreszcie na całym świecie.
To dzięki „With A Little Help From My Friends" Joe Cocker trafił na legendarny festiwal w Woodstock w 1969 roku i jak wszystkie jego gwiazdy zapewnił sobie miejsce w historii muzyki. Ten przebój zdefiniował też Cockera stylistycznie, potem oczekiwano od niego podobnego śpiewania. Jako przedstawiciel pokolenia czasów rewolucji obyczajowo-hippisowskiej, uważał, że los powinien człowiekowi dawać przede wszystkim przyjemności. Znalazłszy się na topie, postanowił używać więc życia i w efekcie dekada lat 70. okazała się dla niego mało ciekawa. Ten czas zdominowały alkohol i narkotyki.