Ponieważ nie przynosiła ona wciąż oczekiwanych efektów, nie zniknęła bieda i nie zapanował wieczny pokój, trzeba było tropić kolejnych wrogów rewolucji, szpiegów, agentów obcych sił itp.
Ten sam mechanizm znamy z rewolucji francuskiej. Kolejne krwawe reżimy – na przykład jakobiński – zostały zastąpione przez jeszcze krwawsze (termidoriański itd). Rewolucjoniści, widząc rozdźwięk między marzeniami a rzeczywistością, sięgali po gilotynę, by ścinać głowy realnych i wydumanych wrogów, którzy powstrzymują postęp.
Dziś na szczęście nie leje się krew, nie ma żadnego krwawego terroru, ale logika rewolucyjna się nie zmieniła: im dłużej trwa rewolucja, tym musi być ostrzejsza. Dobrze to obrazuje dobiegającą właśnie do końca kampanię wyborczą prowadzoną przez PiS.
Polityka tej partii ma zresztą dwie płaszczyzny. Jedna to sfera faktów, czyli przede wszystkim wielkiej rewolucji socjalnej, którą przeprowadził PiS, a której symbolem jest 500+. Przynosi ona partii rządzącej wiele politycznych korzyści, ale równocześnie właściwie żadna licząca się siła nie postuluje likwidacji tych programów. I w tym sensie rewolucja PiS się udała, przynosi efekt nie tylko w postaci zmniejszenia ubóstwa, ale też zmieniając mapę społecznych i politycznych sympatii.
Ale jest też równocześnie drugi poziom rewolucji, polityczny czy retoryczny. Jeśli prześledzi się wypowiedzi liderów partyjnych, widzimy tam właśnie logikę zaostrzania rewolucji. PiS wszak zdobył w ciągu ostatnich trzech lat znacznie więcej instytucji niż jakakolwiek partia w historii Polski. A równocześnie naczelnym hasłem jest walka o samorządy, by dobra zmiana mogła być pełna. Zgodnie z zasadą, że musimy wyrugować politycznych przeciwników z ich ostatnich przyczółków, prowadzona jest dalsza część rewolucji. Po trzech latach musimy mieć jeszcze więcej władzy, więc musimy odbić samorządy. Bez zaostrzenia rewolucja nie może się udać.