Relacja naczelnika z Wydziału ds. Terroru wskazuje na to, że informacje o możliwym zamachu na życie Falenty brzmiały bardzo poważnie. „Zgodnie z procedurą udaliśmy się na ulicę [tu pada nazwa], gdzie szukaliśmy Marka Falenty, by z nim porozmawiać. Zostawiłem numer służbowy do siebie w sekretariacie i po około godzinie zadzwonił Falenta” - powiedział.
Na początku biznesmen nie mógł rozmawiać, ale po 20 minutach oddzwonił i zaproponował naczelnikowi spotkanie w jednym z parków w Warszawie. „Odpowiedziałem, że nie mam parcia na szkło i wolałbym spotkać się z nim w dyskretnym miejscu” - zaznaczył policjant. Mężczyźni ostatecznie spotkali się w kancelarii, która reprezentowała biznesmena. Marek Falenta wysłuchał informacji o możliwym zagrożeniu jego życia i skonsultował decyzję ze swoimi obrońcami. Nie zgodził się jednak na objęcie go ochroną.
Naczelnik z CBŚP nie ujawnił, kto i w jaki sposób mógł zagrażać Falencie, gdyż, jak wyjaśnił, szczegóły zostały objęte tajemnicą służbową.
Zanim w towarzystwie swoich podwładnych odwiedził Falentę, był już po spotkaniach z kelnerami Łukaszem N. i Konradem Lasotą.
Zapytałem Łukasza N., czy w związku z doniesieniami medialnymi nie chciałby pogadać. Powiedziałem, że jesteśmy komórką policji, która m.in. zajmuje się fizyczną ochroną - powiedział przed sądem naczelnik. - N. sprawiał wrażenie wystraszonego, policjantów nie wpuścił nawet do mieszkania. Obawiał się, że w rzeczywistości to ktoś obcy podaje się za funkcjonariuszy. Zapewnił jednak, że odezwie się, gdy przemyśli sprawę.Twierdził, że ma odczucie, że wiele osób za nim jeździ i są różne sytuacje, które mogą zagrażać jego życiu, np. w komunikacji - dodał przed sądem inny policjant. - Podał, że dzień wcześniej miała miejsce taka sytuacja, że ktoś zajechał mu drogę, doprowadzając do kolizji. Te wszystkie sytuacje miały mieć związek z publikacjami w mediach dotyczącymi afery taśmowej - zaznaczył.
Jak podaje Onet, Łukasz N. po czterdziestu minutach sam zgłosił się na policję. - Pierwsza rozmowa nie dotyczyła podsłuchów czy tego typu rzeczy. Skupiliśmy się na wykonywaniu zleconego nam zadania, czyli ustaleniu, czy ten człowiek nie podlega jakiemuś zagrożeniu. (...) Łukasz N. stwierdził, że czuje się obserwowany i zastraszany. Nie potrafił jednak sprecyzować, kto de facto miałby mu zagrażać. Mówił o ochroniarzach z miasta oraz ludziach, których nagrywał - zeznał jeden z policjantów. Policjanci poinformowali go wówczas, że ma możliwość zostanie objętym programem ochrony. Tłumaczyli również szczegóły, który dotyczyły instytucji świadka koronnego oraz tzw. małego świadka koronnego (przepisu, który pozwala na ubieganie się o złagodzenie kary pod warunkiem pełnej współpracy i przyznania się do winy.).
Łukasz N. chciał spotkać się także dzień później. Policjanci twierdzą, że mężczyzna był roztrzęsiony. - Powiedział, że chce przyznać się do wszystkiego, ponieważ nagrywał nie tylko to, co było publikowane w mediach i jest to tzw. bomba” - powiedział naczelnik Wydziału ds. Terroru. Łukasz N. miał także powiedzieć, że ”bardzo boi się o swoje życie”. - Od kilku dni jeżdżą za mną jacyś ludzie i jestem śledzony. Spotykali się u mnie w restauracji „Sowa i Przyjaciele” ludzie wielkiego biznesu, dla których jestem osobą bardzo niewygodną i może zależeć im, żeby się mnie pozbyć, nawet zabijając mnie. Publikacja nagrań również niesie zagrożenie dla mojego życia lub zdrowia. Ktoś może chcieć się zemścić” - mówił.
Z jego zeznań wynika, że bał się zemsty między innymi ze strony Marka Falenty. - Mam na myśli ludzi z dużego biznesu, w tym pana Falentę. Boję się o własne życie, o odwet z ich strony - mówił.
Na policji w międzyczasie stawił się również drugi kelner, Konrad Lasota. O tym, że może spotkać się z funkcjonariuszami poinformował go telefonicznie Łukasz N. Lasota również przyznał się do winy i chciał współpracować. Jak powiedział, „nagrał wszystkie rozmowy Jana Kulczyka” i obawia się zemsty. Do policjantów po kilku godzinach dołączyli prokuratorzy. - W tym czasie ja zorganizowałem komórkę zajmującą się ochroną, by po tych przesłuchaniach zostali objęci ochroną - mówił naczelnik.