Tak. Co ciekawe, dziś w sprawie projektu ustawy złożonego w Sejmie wypowiada się nie tyle SLD, ile środowisko „Krytyki Politycznej”. Czyli nurt konkurencyjny na lewej stronie wobec SLD. To bitwa wewnątrz szeroko rozumianej lewicy o zagospodaro- wanie części wyborców. Mam nadzieję, że to środowisko zorganizuje niedługo partię i będzie walczyło nie tylko o ustawowe parytety. Bo co to za wysiłek wystąpić z projektem, zwłaszcza niesolidnie napisanym. Trudniej jest wyjść do kobiet i nauczyć je wygrywać. To byłby prawdziwy test intencji, a nie mydlenie oczu.
[b]Nie widzi pani pożytku w dyskusji o parytetach?[/b]
Dyskusja o tym jest bardzo pozytywna, bo kobiety w polityce są potrzebne. W niektórych środowiskach mają utrudniony dostęp do polityki. A należy uzbroić je w takie narzędzia, które pozwolą im wygrać, a nie wyłącznie „włożyć” je na listę. We Francji, gdzie obowiązuje parytet, tylko 18 proc. kobiet jest w parlamencie, na Słowenii przy kwocie 33 proc. – 14 proc. Nie tędy droga. Skuteczny jest model skandynawski. Tam obecność kobiet wynika z wewnątrzpartyjnych uzgodnień, z promowania ich w partii, uczenia bycia liderkami w polityce. I jest ich w parlamencie średnio 40 proc.
[b]Co się stanie z projektem ustawy o parytetach?[/b]
Uważam, że to zły pomysł. I konsekwentnie wypowiadam się przeciwko. Ustawowe rozwiązanie funkcjonuje tylko w pięciu krajach europejskich. I się nie sprawdziło, poza Hiszpanią i Portugalią, gdzie kobiety otrzymały bardzo późno prawa wyborcze. W Hiszpanii w 1945 r., w Portugalii w 1976 r. W Polsce kobiety są obecne w parlamencie od 90 lat. Parytety mogą też być formą dyskryminacji kobiet, jak np. w Szwecji w dostępie do szkolnictwa wyższego.
[b]Ale do złożonego w Sejmie przez Kongres Kobiet Polskich projektu posłowie będą musieli się ustosunkować.[/b]