Tytułową postać „Aleksandry” napisał reżyser z myślą o obsadzeniu legendarnej śpiewaczki operowej Galiny Wiszniewskiej, żony Mścisława Rostropowicza, wydalonej w latach 70. XX wieku ze Związku Radzieckiego. Babcia zdolnego oficera, leciwa Rosjanka (Wiszniewska), odwiedza wnuka Denisa (Szewcow) w rosyjskiej bazie w Czeczenii. Nie bacząc na trudy dalekiej podróży, pięćdziesięciostopniowe upały i niebezpieczeństwa, chce poznać sens tej wojny, frontowe realia – wszystko, z czym ma do czynienia jej „ukochany chłopiec”. Zanim zatrzyma się w namiocie wnuczka, przesiada się z pociągu do wojskowego transportera. Później niczym ikona wojny ojczyźnianej, pamiętna Matka Rosja z wielkich plakatów, obserwuje przez kilka dni i nocy obcy jej świat. Sypia na pryczy, jada z żołnierzami, krąży po obozie, słucha, pyta...
Wyprawia się także za obozowy szlaban, na miejscowy targ, gdzie pośród zbombardowanych dzielnic, wypalonych domów Groznego wegetują Czeczenki. Kobiety, które mimo trudności, ograniczeń wody, energii, niedostatku żywności, starają się ocalałym resztkom swoich rodzin zapewnić szanse przetrwania. Jak długo potrwa okupacja...? Odpowiedzi na to pytanie nie zna nowo poznana przyjaciółka Rosjanki, Czeczenka Malika, ani wnuk Aleksandry, kapitan zwiadu.
Oglądamy kino refleksji i metafory, im podporządkował reżyser tempo narracji oraz strukturę. Na ekranie nie ma nalotów, kanonad ani krwi rannych, ale wojna jest obecna w rozmowach, gestach, spojrzeniach wojaków i cywilów strefy frontowej. Nakręcone w Czeczenii zdjęcia pokazują smutny krajobraz po bitwie. Aleksander Burow, mistrz kamery, przygasił barwy panoram i zbliżeń, nadając ujęciom posmak paradokumentu-oskarżenia. I opowieść Sokurowa zyskała kolejny walor – zapewniam, że nie ostatni.
Dramat psychologiczny. Rosja, Francja 2007, reż. Aleksander Sokurow, wyk. Galina Wiszniewska, Wasilij Szewcow
Muranów