[b]Wróćmy do wizji świata Obamy. Jak pan ocenia jego politykę zagraniczną? Niekoniecznie wobec naszego regionu.[/b]
On ma wyraźne wyczucie strategicznego kierunku, w którym powinna podążać Ameryka. Wyraźnie widzi jej miejsce i rolę w świecie. To głęboko przemyślane spojrzenie, jego własna perspektywa. To on sam jest źródłem strategicznych koncepcji. Problem w tym, że niejako z doskoku, nie w pełnym wymiarze, bo zajęty jest innymi, krajowymi sprawami. W efekcie realizacja jego inicjatyw może napotykać problemy. Prezydent ma przed sobą trzy wielkie próby. Pierwsza to Bliski Wschód. Obama oświadczył publicznie, że chce doprowadzić do porozumienia w krótkim czasie, ale nie ma pewności, czy mu się to uda.Druga próba to Iran. Prezydent chce negocjacji i w zasadzie wyeliminował rozwiązanie siłowe. Można zatem spodziewać się próby rozmów, ale wynik tych starań pozostaje niepewny. Nie wiadomo, czy Irańczycy są chętni do poważnych rozmów i czy w ogóle są do nich zdolni. Pozostaje też kwestia treści – Ameryka chce rozmawiać z Iranem o programie nuklearnym, Iran chce rozmawiać także o innych sprawach. Być może do końca roku będziemy mieli lepsze rozeznanie, czy podjęcie poważnych rozmów jest w ogóle możliwe.
[b]Domyślam się, że trzecie wyzwanie to Afganistan...[/b]
Tak. Rząd Obamy zaczął odchodzić od ideologicznych celów stawianych przez poprzednią administrację, takich jak budowa ustroju demokratycznego, musimy jednak być bardzo ostrożni, by nasze zaangażowanie w tę wojnę nie zaczęło być postrzegane przez Afgańczyków, a może także Pakistańczyków, jako kolejny przejaw amerykańskiego kolonializmu. To z kolei może ich pchnąć ku zbrojnemu oporowi, który może zyskać większe poparcie społeczne. Jak już niedawno mówiłem, grozi nam powtórka z tego, co się przydarzyło Sowietom. Sowieci kierowali się fałszywym wyobrażeniem, że w Afganistanie istnieje grupa intelektualistów wyznających marksistowskie ideały i gotowych do stworzenia komunistycznego państwa przy wsparciu Związku Sowieckiego. W krótkim czasie wywołało to narodowe powstanie przeciwko agresorom. Nam udało się obalić talibów przy pomocy 300 żołnierzy oddziałów specjalnych dzięki temu, że cieszyliśmy się poparciem Afgańczyków. Minęło niemal osiem lat, a poziom naszego zaangażowania militarnego w Afganistanie zaczyna niebezpiecznie przypominać poziom zaangażowania Sowietów. Co więcej, nasi dowódcy mówią, że wcale nie wygrywamy.
Musimy przemyśleć, co chcemy osiągnąć i jakimi środkami. Dlatego popieram inicjatywę – przedstawioną przez Niemcy i Wielką Brytanię przy wsparciu Francji – zwołania międzynarodowej konferencji w tej sprawie. Popieram ją także dlatego, że daje ona szanse na znalezienie takich rozwiązań, które chcieliby wspólnie realizować wszyscy sojusznicy. Nie ma nic groźniejszego dla NATO od sytuacji, w której część sojuszników wycofa się z Afganistanu, a część, głównie Amerykanów, zostanie. To prawdopodobnie oznaczałoby koniec sojuszu. Miejmy więc nadzieję, że sojusznikom uda się wspólnie wypracować strategię, która w bardziej inteligentny i bardziej złożony sposób odpowiadać będzie na wyzwania, przed którymi stoimy.