Komunikację ze Smoleńskiem prowadzi kapitan. Wcześniej, gdy załoga łączyła się z Mińskiem i Moskwą, rozmowa odbywała się po angielsku i prowadził ją – zgodnie z zasadami – nawigator. Przed połączeniem z „Korsarzem” (kryptonim lotniska Siewiernyj) nawigator pyta: „Będziemy mówić po rusku?”. „Tak”, odpowiada mu kapitan i przejmuje komunikację. Od tej pory to on będzie rozmawiał z ziemią. Spadnie mu na głowę kolejny obowiązek. Dlaczego? Nawigator kiepsko, jeśli w ogóle, porozumiewa się w tym języku. To zemści się w krytycznym momencie. Protasiuk – prawdopodobnie zajęty pilotowaniem we mgle – przestaje odpowiadać wieży. Ostatni raz odpowiada na wezwanie do włączenia lamp (8.40.34).
Kapitan od tamtej chwili nie wypowiada w ogóle ani jednego słowa. W krytycznych kilkudziesięciu sekundach słychać tylko nawigatora, który odczytuje spadającą wysokość. Drugi pilot odzywa się tylko dwa razy (jeśli nie liczyć przekleństwa). Przy wysokości 100 metrów mówi: „W normie”, by po sekundzie powiedzieć: „Odchodzimy”.
Wiadomo, że wysokość podjęcia decyzji – czyli 100 m – poniżej której pilot nie powinien dalej schodzić, jeśli nie ma dobrej widoczności, zostaje przekroczona świadomie. Kapitan słyszał wysokości podawane przez nawigatora. Dlaczego schodzi? Tego stenogramy nie wyjaśniają.
Politycy, czując presję, zdecydowali się na ujawnienie zapisów. Ludzie informowani rzadko i oszczędnie mogli mieć nadzieję na wyjaśnienie zagadki. Eksperci byli jednak od początku sceptyczni.
– Wszyscy się emocjonują, ale dużo istotniejsze są zapisy innych rejestratorów. Tych, które uwieczniają parametry: wysokość, prędkość schodzenia, kąty natarcia... To dużo ważniejsze dla odpowiedzi na pytanie, co się tam stało – tak tłumaczył nam były pilot, który ma na koncie kilka tysięcy godzin wylatanych na Tu-154.