– Nie sądzę, by udało się znaleźć mieszkańca Bogatyni, który pamięta kataklizm podobny do tego, jaki dotknął to miasto – mówił szef MSWiA Jerzy Miller po tym, co zobaczył tam w sobotę w nocy.
[srodtytul]Pomagali Niemcy [/srodtytul]
Miller do tego 18-tysięcznego miasteczka w Worku Turoszowskim dotarł terenowym autem od strony Czech. Jedyna droga po polskiej stronie, od Zgorzelca, została w nocy zamknięta. Trasą mogą poruszać się jedynie pojazdy ratunkowe i wojskowe do 3,5 tony. Droga jest zniszczona i bardzo podmokła.
– Armagedon – tak mieszkańcy Bogatyni określają to, co zaczęło się w sobotę koło południa. Niszcząca wszystko woda błyskawicznie podnosząca się nawet do drugiego piętra, panika, bezradność. Lejący wciąż deszcz i zapowiadane burze z gradem. Rozpaczliwe apele burmistrza Bogatyni o pomoc. Śmigłowce do wieczoru uwięzione na lotniskach z powodu fatalnej pogody. Wreszcie helikoptery ewakuujące ludzi z dachów, łodzie desantowe, polscy i niemieccy strażacy przewożący przerażonych powodzian na suchy ląd.
Na ponad 600 ewakuowanych osób przymusu użyto tylko wobec 35. Taki strach wywołał potok Miedzianka, dopływ Nysy Łużyckiej, który wystąpił z brzegów i przetoczył się przez miasto, zrywając mosty, asfalt, obracając kilkanaście domów w kupę gruzu i odcinając Bogatynię od świata.