Tusk jeździ autobusem i pochyla się nad biedą, nieszczęściem. Udaje, że przez ostatnie lata rządził ktoś inny. Kaczyński gra polityka ciepłego i umiarkowanego. Wie, że nie może się dać sprowokować, bo to dla niego zguba.
Obaj są jak dobrze wytrenowani bokserzy. Znają mocne strony przeciwnika i swoje słabości. Premier dąży do zwarcia w nadziei, że Kaczyński się pogubi, wda się w bójkę. Kaczyński to wie, dlatego schodzi z linii ciosu.
Obaj wzięli cały ciężar kampanii na siebie. Dlaczego? Programy PiS i PO są niespójne, mało wyraziste. PO pożegnała się z liberalizmem – wycofała z podatku liniowego, nie tknęła KRUS, podwyższyła podatki. A prosocjalny PiS? Obiecuje podwyżki dla nauczycieli, gdy tylko powróci wysoki wzrost gospodarczy. A wiadomo, że długo nie powróci. Ale PiS ma świadomość, że z pustego nie naleje, i nie chce być potem szarpany za gołosłowne obietnice.
Liderzy robią więc wiele, by się odkleić od partyjnych szyldów.
– Lokalni działacze PO są nazywani w „tuskobusie" glonojadami w krawatach. Odgania się ich od szefa rządu – opowiada uczestnik objazdu. Tusk ma się spotykać z ludźmi, a nie z partyjnym aktywem.