Wbrew przewidywaniom nie doszło w piątek do zamieszek między narodowcami a środowiskami ultralewicowymi i anarchistycznymi, które od dawna zapowiadały blokadę Marszu Niepodległości (organizowanego przez ONR i Młodzież Wszechpolską). Do ostrych starć doszło za to między częścią obydwu grup z policją.
W konsekwencji zatrzymano ok. 200 osób, rannych zostało 40 policjantów. Zdewastowano stołeczne ulice i place, zniszczono auta telewizyjne (wóz transmisyjny TVN 24 został spalony) oraz policyjne radiowozy.
Kto zawinił?
Policja nie ma jednak sobie nic do zarzucenia. – Naszym zadaniem było niedopuszczenie do konfrontacji maszerujących z kontrmanifestacją, i to się udało . Całe odium agresji spadło jednak na funkcjonariuszy – mówi „Rz" Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji. W piątek stołecznych ulic pilnowało ponad 3 tys. policjantów z Warszawy i ośmiu innych województw.
Odpowiedzialności za piątkowe zajścia w stolicy brać nie chce także ratusz. – Za to odpowiadają organizatorzy, my nie mamy prawa ingerować w przebieg manifestacji. Podejrzewaliśmy, że może dojść do zamieszek, dlatego np. nie publikowaliśmy tras przemarszu – tłumaczy Ewa Gawor, dyrektor Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w ratuszu.
Miasto zaczyna szacować straty. Będą znane w najbliższych dniach.