Rz: W meczu z Portugalią był pan jedynym piłkarzem z ekstraklasy w pierwszym składzie reprezentacji...
Jakub Wawrzyniak: Tak, ale zastanawiam się, co będzie, kiedy do zdrowia wróci Sebastian Boenisch. Za czasów Leo Beenhakkera zagrałem w jednym poważnym meczu: z Czechami w eliminacjach mundialu, kiedy i tak zszedłem z kontuzją przed przerwą. Wcześniej często grywałem w meczach towarzyskich, trudno mi było realnie ocenić moją wartość. Teraz jest inaczej, przy Franciszku Smudzie więcej znaczę, mimo że pierwsze powołanie dostałem dlatego, że kontuzję leczył Maciej Sadlok. Dużo się zmieniło. Mam świadomość, że walczę o mistrzostwo w drużynie, która należy do faworytów rozgrywek, a od czerwca ubiegłego roku regularnie występuję na lewej obronie reprezentacji Polski.
Jak pan znosi krytykę?
Gra w Grecji była dla mnie przełomem. Od tamtej pory na wszystko inaczej patrzę. W niedzielę po meczu Panathinaikosu zostały ogłoszone wyniki moich badań, o północy mój telefon dalej dzwonił. Poprosiłem dziennikarzy: „Jestem niewinny, napiszcie o tym delikatnie". Następnego dnia w Panathinaikosie pojawił się piłkarz z Polski na testach. Przywiózł gazety z tytułem „Wawrzyniak na dopingu". Pomyślałem sobie: „No to bach. Dzięki za wsparcie". Dostałem wtedy od każdego, z lewej, z prawej.
Myśli pan czasem o Grecji jak o straconej szansie?