- Nie mam białej laski ani psa przewodnika. To niemiłe, gdy ludzie mówią, że jestem niepełnosprawny - nie ukrywa 26-letni łucznik.
Powiedzieć, że jest krótkowidzem, to mało. By lewym okiem zobaczyć obiekt tak jak osoba bez wady wzroku, musiałby stanąć dziesięć razy bliżej. Prawym okiem widzi trochę lepiej, ale idealne też nie jest. - Kiedy patrzę na tarczę, wygląda ona jak zbiór kolorów wrzuconych do wody. Granice nie są czytelne, a linie oddzielające kolory rozmazane - opowiadał w rozmowie z telewizją BBC.
Ale już się do tego przyzwyczaił. I udowadnia, że sokoli wzrok nie jest potrzebny, by zostać światowej klasy łucznikiem. Wystarczy chłodny, analityczny umysł i intuicja. - Dopóki rozróżniam kolory, wszystko jest w porządku. Problemów z jazdą samochodem też nie ma (chwali się, że nie spowodował jeszcze żadnego wypadku). Z trafieniem do tarczy również. Mimo że jej środek - jak sam obrazowo opisuje - jest niewiele większy od grejpfruta, a strzela się z odległości 70 m.
Na jego temat powstało wiele nieprawdziwych historii. Koreańscy dziennikarze śmieją się, że nie rozpoznaje ich z bliska. - Nie jestem niewidomy. Widzę po prostu jak starsi ludzie. Myślicie, że gdybym rzeczywiście stracił wzrok, brałbym udział w igrzyskach? Raczej wystąpiłbym w paraolimpiadzie. Tam miałbym większe szanse na złoto - przyznaje wicelider światowego rankingu i prosi: - Skupcie się na moim talencie, a nie na wzroku.
A talent bez wątpienia ma. Jest dwukrotnym mistrzem olimpijskim w drużynie (2004, 2008), cztery razy wygrywał mistrzostwa świata i igrzyska azjatyckie. Do Londynu pojechał po dwa medale. Jeden już ma: w sobotę zdobył brąz z drużyną. Teraz marzy o złocie w rywalizacji indywidualnej, pierwszym w historii męskiego łucznictwa dla Korei Południowej. - Jeśli będę miał trochę szczęścia, uda mi się to - zapowiada. W kwalifikacjach do jutrzejszych zawodów poprawił o trzy punkty swój rekord świata - 699 pkt w 72 strzałach.