W Polsce przejdzie do historii jako osoba bardzo zamożna, o wielkim sercu, która nie miała szczęścia w biznesie. W Stanach Zjednoczonych zrobiła typową karierę od pucybuta do milionera, a konkretnie od kucharki do miliarderki.
W obydwu krajach przejdzie do historii jako szczodra filantropka. To doceniono w Stanach Zjednoczonych, gdzie dzisiaj jest za to szanowana. W Polsce, gdzie się urodziła 76 lat temu i zmarła w ostatni poniedziałek panowało przekonanie, że skoro tak łatwo – bo wychodząc za mąż za milionera – doszła do majątku, to jej obowiązkiem jest pomaganie innym.
Amerykańska miłość
„Basia", jak nazywano ją w USA, urodziła się w 1937 roku w Polsce, na Kresach Wschodnich. Skończyła Wydział Historii Sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim i kursy malarstwa na Uniwersytecie Rzymskim. W Stanach Zjednoczonych znalazła się w 1968 roku. Po angielsku mówiła ledwo, a w kieszeni miała 100 dolarów. Szybko jednak znalazła pracę – jako kucharka w domu Johna Sewarda Johnsona, leciwego już syna współzałożyciela koncernu farmaceutyczno-chemicznego Johnson & Johnson i jego drugiej żony Esther Underwood.
Podobno nie sprawdziły się jej talenty kulinarne, więc została pokojówką. Pracodawca szybko się w niej zakochał, ona jednak zostawiła pracę i przeniosła się do Nowego Jorku, gdzie za odłożone 3 tysiące dolarów postanowiła nauczyć się angielskiego. Ostatecznie w 1971 roku została trzecią żoną Johnsona. Przeżyli razem 12 lat, przy czym w ostatnich miesiącach życia, kiedy jako jedyna osoba z rodziny opiekowała się ciężko chorym Johnsonem, milioner kilkakrotnie zmienił testament, za każdym razem korekty były korzystniejsze dla Piaseckiej-Johnson, a gorsze dla jego szóstki dzieci z dwóch poprzednich małżeństw.
Kiedy więc Johnson umarł w 1983 roku, spadkobiercy natychmiast zaskarżyli zapisy ojca. Proces przed amerykańskim sądem trwał ponad 4 miesiące, uczestniczyło w nim ponad 200 prawników, a sędzia ostatecznie przyznał racę Piaseckiej-Johnson, która przejęła majątek wart ponad pół miliarda dolarów. Dobrowolnie wypłaciła każdemu ze skarżących po 30 mln dolarów. Dzieci Johnsona obwiniały macochę, że wymogła na chorym i słabym ojcu zmianę testamentu na jej korzyść. „Piasecka-Johnson powiedziała wtedy: – Jest mi bardzo przykro, że dzieci ośmieszają ojca. Udają, że nie wiedzą, a przecież ojciec już dawno pozbawił je udziału w spadku" – czytamy w amerykańskim plotkarskim magazynie „People". Z własnej woli również przekazała pieniądze Instytutowi Oceanograficznemu na Florydzie, który był jednym z projektów charytatywnych jej zmarłego męża.