Od czasu interwencji na Krymie Rosja coraz wyraźniej poszukuje sposobności do rozszerzenia swoich wpływów na Bałkanach, które postrzega jako region bliski sobie kulturowo i politycznie. Obiektem zainteresowania Rosjan jest dziś w największym stopniu Republika Serbska wchodząca w skład federacji Bośni i Hercegowiny, ale ciesząca się dużą niezależnością i dążąca do pełnej niepodległości.
Brytyjski polityk i były reprezentant UE w Bośni już w marcu ostrzegł, że Moskwa wspiera nastroje separatystyczne wśród bośniackich Serbów w stylu podobnym, jak robi to na wschodzie Ukrainy.
Ta polityka to woda na młyn lokalnych serbskich władz w Banja Luce. Prezydent bośniackich Serbów Milorad Dodik jest zarówno przeciwnikiem związków BiH z NATO, jak i entuzjastą współpracy z Rosją. Nie bez powodu został odznaczony rosyjskim Orderem Przyjaźni, a w marcu Patriarchat Moskiewski przyznał mu nagrodę jako wybitnemu obrońcy prawosławia.
Znacznie większe znaczenie dla Banja Luki miało wykupienie przez rosyjską państwową firmę Zarubieżnieft rafinerii w Bosankim Brodzie, co zapewniło funkcjonowanie serbskiego państewka przez dwa lata.
– Wzrost wpływów rosyjskich związany jest z błędami popełnianymi na Bałkanach, a zwłaszcza w Bośni i Hercegowinie, przez Zachód – mówi „Rz" Marta Szpala, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich. Mimo wieloletniego wpływu na władze w Sarajewie i pomocy gospodarczej – znacznie większej niż rosyjska – instytucje zachodnie nie pomogły w pokonaniu głębokiego kryzysu. Bezrobocie i bieda w lutym stały się przyczyną masowych demonstracji.