Żeby podsumować i sprawiedliwie ocenić obchody 70. rocznicy Powstania Warszawskiego, trzeba je zestawić z poprzednimi okrągłymi rocznicami. Oczywiście z tymi już w niepodległej Polsce, kiedy wreszcie po 45 latach można było je organizować. Bardzo dobrze pamiętam obchody z 2004 roku, które dla mnie samego były wydarzeniem szczególnym, ale także te z 1994.
Przygotowania do tamtej 50. rocznicy. trwały stosunkowo długo, a samo przemówienie wygłoszone przez prezydenta Lecha Wałęsę, napisane przez Andrzeja Zakrzewskiego, zrobiło świetne wrażenie. Żyło jeszcze wówczas wielu powstańców, którzy wraz z politykami i urzędnikami zgromadzili się na uroczystościach. Jednak oprócz zaproszonych gości, niewiele osób uczestniczyło w wydarzeniach rocznicowych. Brakowało i zainteresowania, i woli czynu. To właśnie wtedy wmurowano kamień węgielny pod budowę Muzeum Powstania Warszawskiego, które w założonej wówczas formie nie powstało.
Pierwotnie na siedzibę wybrano ruiny Banku Polskiego przy ul. Bielańskiej. Wszyscy wiedzieli, że w sprawie muzeum należy coś zrobić, jednak nikt nie był w stanie podjąć wiążącej decyzji. A każda następna rocznica, aż do 2004 r., wyglądała podobnie. Tę dekadę, w sensie symbolicznym, zamyka film Dariusza Gajewskiego „Warszawa" z 2003 roku. Jednym z jego bohaterów jest powstaniec, który błądzi po współczesnej stolicy, nie mogąc się odnaleźć w nie swoim mieście. To był okres, kiedy wielu ludziom się wydawało, że skoro Polska wstępuje do Unii Europejskiej, to przeszłość musi zejść na dalszy plan.
60. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego zmieniła wszystko. Zdecydowała o tym determinacja Lecha Kaczyńskiego, ówczesnego prezydenta Warszawy, który po raz pierwszy w historii zaprosił na uroczystości wszystkich żyjących powstańców. Do każdego z nich napisał imienny list, tworząc obyczaj, któremu do dziś wierni są kolejni włodarze stolicy. W tamtych dniach i miesiącach nastąpił przełom. Z jednej strony to była spontaniczna radość z tego, że powstaje muzeum, z drugiej ludzie po prostu cieszyli się, że są ze sobą. Dziesiątki tysięcy mieszkańców Warszawy razem z powstańcami uczestniczyły w obchodach. Pod biało-czerwonymi flagami, zarezerwowanymi wcześniej dla wydarzeń sportowych. Okazało się, że każdy może uczestniczyć w patriotycznej uroczystości, przeżywać ją wspólnie ze świadkami historii i z bohaterami. 60. rocznica była niezwykła, pamiętam jednak, że towarzyszyło nam wtedy poczucie, że to jest jakiś ewenement. Zastanawialiśmy się, czy da się to powtórzyć. Minęło 10 lat i dziś się okazuje, że dla wielu ludzi, szczególnie młodych, taki spontaniczny i powszechny sposób upamiętnienia powstania jest już czymś naturalnym.
Widać dziś bezwarunkowy szacunek dla powstańców, na co w ogóle nie wpływa gorąca dyskusja o sensie samego zrywu. Dla kogoś, kto przespałby ostatnich kilkanaście lat, dzisiejsza popularność obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego musiałaby być zaskoczeniem. Ale mam wrażenie, że to, co stało się 1 sierpnia 2004 roku, nie tylko zmieniło sposób obchodzenia tej konkretnej rocznicy, ale także innych ważnych świąt narodowych. W ostatnich latach organizowanych jest coraz więcej wydarzeń towarzyszących oficjalnym obchodom, na które zaproszeni są wszyscy ci, którzy chcą w nich uczestniczyć. Są pikniki historyczne, koncerty, marsze, gry miejskie, spektakle. Dzieje się tak i 3 maja, i 15 sierpnia, i 11 listopada. Można zatem powiedzieć, że coś, co w 60. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego było wyjątkiem, w 70. rocznicę stało się regułą. Trzeba oczywiście wielkiego wysiłku, aby tę tradycję pielęgnować, ale nikt nie powie dziś, że takie obchody są niepotrzebne.