Eliza Olczyk: Kłopoty Arłukowicza ratują SLD

Kłopoty Arłukowicza spadły Millerowi z nieba

Publikacja: 07.01.2015 00:00

Eliza Olczyk

Eliza Olczyk

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek

Politycy Sojuszu w ostatnich dniach na wyścigi opowiadają, że cieszą się, iż Bartosz Arłukowicz cztery lata temu odszedł z ich partii. Minister zdrowia stał się dla lewicy chłopcem do bicia. Nie dość, że słaby – słyszymy z ust polityków Sojuszu – to jeszcze pozbawiony lewicowej wrażliwości.

A powinni być mu wdzięczni, bo konflikt ministra z lekarzami z Porozumienia Zielonogórskiego sprawił, iż media przestały się interesować smętną sytuacją w partii Leszka Millera, która nie jest w stanie wyłonić kandydata na prezydenta. To dzięki kłopotom Arłukowicza SLD przestał być grillowany przez media, które o tej partii mówiły głównie w kontekście rychłego zejścia ze sceny politycznej. Taki wizerunek mógłby zabić dużo silniejszą formację.

Dzięki niemu też odzyskali inicjatywę polityczną, bo jako pierwsi przypomnieli dokument z początku 2007 r., podpisany przez PO i Porozumienie Zielonogórskie, którego sygnatariusze zobowiązują się działać na rzecz dobra pacjentów. Zapowiedzieli ponadto, że zwrócą się do NIK o audyt umów w służbie zdrowia, aby było wiadomo, kiedy rozpoczęła się procedura przygotowania do kontraktowania usług medycznych. To działanie nie przysparza partii nowych zwolenników, ale przynajmniej tym starym nie pozwala myśleć, że formacja dała za wygraną i trzeba poszukać sobie nowej reprezentacji politycznej. W sytuacji SLD to już dużo.

Nie da się więc ukryć, że konflikt w służbie zdrowia spadł Sojuszowi jak z nieba, odsuwając go z linii medialnego strzału i dając czas na podjęcie środków zaradczych w obliczu kryzysu spowodowanego słabymi wynikami wyborów samorządowych. Politycy SLD robią dobrą minę do złej gry i przekonują, że wiadomości o śmierci ich formacji są mocno przesadzone, ale problemy partii są widoczne gołym okiem.

Sojusz ma szczątkowe struktury terenowe, w sejmikach wojewódzkich jest reprezentowany śladowo, nie ma dobrej prasy ani kandydata na prezydenta, a poza tym dorobił się wewnętrznej opozycji. Ten ostatni problem nie jest co prawda specjalnie groźny, bo buntownicy pod wodzą Grzegorza Napieralskiego są na razie w mniejszości i nie mają szans na zmianę lidera lub zmianę linii partii przed wyborami parlamentarnymi, ale taka sytuacja nigdy formacji nie służy. Kwestia kandydata na prezydenta z kolei zostanie rozstrzygnięta w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Prawdopodobnie 31 stycznia odbędzie się konwencja wyborcza inaugurująca kampanię kandydata SLD.

W najbliższy piątek zbierze się zarząd partii, który ma zdecydować, czy w wyborach prezydenckich postawić na kandydata czysto partyjnego czy mniej oczywistego, co stwarzałoby szansę na przyciągnięcie nowych wyborców.

Tym pierwszym może być Jerzy Wenderlich. Po rejteradzie Wojciecha Olejniczaka z polityki jako wicemarszałek Sejmu jest najbardziej do tego predestynowany. A ponieważ czuje odpowiedzialność za formację, pewnie zgodziłby się walczyć o prezydenturę dla dobra partii, choć trudno mówić, że ta oferta ma walor świeżości.

W drugiej koncepcji pod uwagę jest brany np. prezydent Częstochowy Krzysztof Matyjaszczyk. Część działaczy uważa, że Sojusz musi trafić do młodych wyborców, co z Matyjaszczykiem jest bardziej prawdopodobne niż z Wenderlichem.

Pytanie brzmi też, jak partia poprowadzi kampanię prezydencką, a później parlamentarną. Sojusz wynajął do pomocy firmę z Francji, uznając, że potrzebne jest spojrzenie z zewnątrz na scenę polityczną. Dawno temu z pomocą francuskiej firmy piarowskiej swoją kampanię prezydencką wygrał Aleksander Kwaśniewski. Trudno jednak przesądzić, że tamtejsze pomysły będą lepsze od polskich. Tym bardziej że problemem partii Millera nie jest brak zagrywek piarowskich, tylko zerwana więź z wyborcami, dla których szyld Sojuszu przestał cokolwiek znaczyć.

Pewne jest jednak, że reszta lewicowych formacji jest w jeszcze gorszym położeniu. Janusz Palikot, który ostatnio ogłosił, że nie jest lewicą, ale część lewicowego elektoratu ciągle trzyma w ręku, będzie miał ogromny problem z prowadzeniem kampanii prezydenckiej. Widać to po jego reakcji na konflikt w służbie zdrowia. Palikot napisał co prawda na swoim blogu, że Arłukowicz przedstawił udawaną reformę, ale natychmiast go rozgrzeszył stwierdzeniem, że jest kolejnym ministrem pozorującym zmiany. Czytaj – inni nie byli lepsi.

Tak letnia postawa kandydata na prezydenta w kluczowej dla wyborców sprawie raczej nie przysporzy mu sympatyków. Bronisław Komorowski może unikać zajęcia stanowiska na temat konfliktu w służbie zdrowia, bo cieszy się ogromnym zaufaniem społecznym. Ale ktoś, kto chce o to zaufanie dopiero powalczyć, musi jasno powiedzieć, po której jest stronie. Tymczasem Palikot chciałby zachować równy dystans do obozu władzy i do obywateli. Taka strategia fatalnie wróży i jemu w wyborach prezydenckich, i jego partii w parlamentarnych.

W obliczu takiej dekompozycji obecnej lewicy jest możliwe, że – jak mówił „Rzeczpospolitej" Janusz Piechociński – jej miejsce zajmie PSL. Niezależnie od tego, jak absurdalnie to brzmi.

Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku