Pierwszy do białoruskiej stolicy przyleciał w środę Francois Hollande, zaraz po nim Angela Merkel. Kilkanaście minut po 18 wsiedli do limuzyny ozdobionej flagami obu państw, aby udać się do Pałacu Niepodległości, zbudowanego zaledwie półtora roku temu gigantycznego gmachu w stylu „stalinowsko-mauretańskim", jak to ujął dziennik „Le Monde".
Gdy do zachodnich przywódców dołączył najpierw Petro Poroszenko, a potem Władimir Putin, negocjacje rozpoczęły się w niezwykle napiętej atmosferze. Operatorzy telewizji co prawda pokazali krótki uścisk dłoni prezydentów Ukrainy oraz Rosji, ale nawet w tym momencie nie chcieli spojrzeć sobie w oczy. Potem cała czwórka zamknęła się w saloniku na parterze wyłącznie w towarzystwie tłumaczy.
Przyjemniej nie było wśród dziennikarzy, których w Mińsku zjawiło się około 500, głównie z Moskwy. Ton nadał dziennikarz bliskiej Kremlowi telewizji LifeNews, który zaszczekał na widok ukraińskiej koleżanki. Jego koledzy zaczęli wykrzykiwać do wchodzącego do Pałacu Niepodległości Poroszenki: „Dlaczego twoja armia bombarduje cywilów?!".
Interweniowały białoruskie służby specjalne. Aleksander Łukaszenko nie chciał bowiem żadnych skandali. Na ten dzień triumfu czekał długo. Ostatnim przywódcą Niemiec, który odwiedził Mińsk, był bowiem Adolf Hitler zaraz po zdobyciu miasta w 1941 r. Jedynym prezydentem Francji, który odwiedził miasto, był z kolei w 1973 r. Georges Pompidou. Łukaszenko nie mógł więc przepuścić okazji, aby w sposób spektakularny przełamać izolację dyplomatyczną Zachodu.
– Stał z ochroniarzami w kącie ogromnej sali przyjęć, bo nikt go nie zaprosił do rozmów. W końcu, po wielu naciskach, około godz. 22 przywódcy wyszli, aby zrobić pamiątkowe „zdjęcie rodzinne". To był moment, w którym choć przez chwilę Łukaszenko mógł wystąpić w roli jednego z najważniejszych polityków Europy – opisywał wysłannik „Guardiana".