Kryzys na Ukrainie się nie skończył. Wydarzenia ostatnich dni dowodzą, że stłumione po wejściu w życie rozejmu walki mogą w każdym momencie się nasilić. Wciąż trwa ostrzał Doniecka, a dane wywiadowcze wskazują na koncentrację oddziałów separatystów w okolicach Mariupola. W trwałość zawieszenia broni nikt, może poza kilkoma europejskimi stolicami, na poważnie nie wierzy. Ale nawet jeśli miałoby się to okazać prawdą, samo istnienie dwóch dozbrajanych przez Rosjan samozwańczych republik na wschód od Kijowa stanowi zagrożenie wojenne. Nikt normalny tej wojny nie chce. Zwłaszcza tu, w tak potwornie dotkniętej zniszczeniami wojennymi Polsce, kibicujemy tym, którzy zabiegają o pokój na Ukrainie. Jednak nie można żyć złudzeniami. Tam trwa wojna i perspektywa jej zakończenia wciąż się oddala. Wiedzą o tym świetnie Ukraińcy. Powoli zdajemy sobie sprawę i my. W mniejszym stopniu rozumie to Zachód, któremu się wydaje, że powstrzymać Putina może tylko kapitulacja legalnych władz w Kijowie. To dlatego sprawa ukraińska nie ma w Unii dostatecznego wsparcia, to dlatego – o czym głośno mówią Ukraińcy – istnieje niezapisane, choć faktyczne, embargo na broń dla Ukrainy. A bez broni walczyć się nie da.