Z zestawienia MON wynika, że teraz w Wojsku Polskim służy 82 generałów i admirałów, ale znajdują się na nim też ci oficerowie, którzy znajdują się w rezerwie kadrowej (pięciu), a także skierowani do służby w strukturach NATO lub Unii Europejskiej (piętnastu) oraz na placówki dyplomatyczne (dwóch). To oznacza, że w kraju stanowiska dowódcze zajmuje teraz zaledwie 60 generałów lub admirałów.
Z faktu, że nasi oficerowie służą w strukturach dowódczych sojuszu, możemy się tylko cieszyć. Gen. dyw. Piotr Błazeusz został właśnie zastępcą szefa sztabu w Naczelnym Dowództwie Sojuszniczych Sił w Europie w Mons. Ze służby w dowództwie Połączonego Centrum Przygotowania Bojowego w norweskim Stavanger wraca z kolei do kraju gen. dyw. Andrzej Reudowicz. Najpewniej w przyszłym miesiącu zostanie on najwyższym wojskowym doradcą prezydenta w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego.
Nie napawa optymizmem fakt, że w grupie generałów nie ma ani jednej kobiety, a także tzw. generała czterogwiazdkowego – zwykle stopień taki jest przypisany do szefa Sztabu Generalnego WP. Z kolei stanowiska przypisane do stopni generała brygady pełni wielu pułkowników, m.in. właśnie w Sztabie Generalnym.
Liczba oficerów ze stopniem generała stopniowo wzrasta od 2016 r., gdy miało miejsce największe tąpnięcie. Ale ciągle jest ich za mało. Przypomnijmy, że największa wyrwa miała miejsce, gdy na czele resortu obrony stał Antoni Macierewicz. Tylko w 2016 r. mundur zdjęło aż 25 generałów, a w 2017 r. – 11. Aż 22 odeszło na własną prośbę.