Wystąpiłam z pozwem do sądu cywilnego o zasądzenie renty wyrównawczej (500 zł miesięcznie), a sąd zwolnił mnie częściowo z kosztów, mianowicie z wpisu (opłaty). Następnie poprosiłam o prawnika z urzędu i dostałam adwokata. Sprawa się jednak przeciąga w I instancji, czy wobec tego muszę mu coś zapłacić i czy w ogóle grożą mi jakieś wydatki na koniec procesu?
– pyta czytelniczka.
Na początek szczegół, ale istotny. Czytelniczka nie napisała, ile ta opłata wynosiła, ale można to obliczyć. W wypadku świadczenia powtarzającego się, jakim jest renta, na tzw. wartość przedmiotu sporu, od której wylicza się opłatę, składa się suma świadczeń za rok. Będzie to więc 6 tys. zł (roczna renta), a opłata wynosi 5 proc. tej kwoty, czyli 300 zł. Z takiej zapewne kwoty sąd czytelniczkę zwolnił.
Co to oznacza? To, że inne opłaty sądowe musi uiszczać, np. od apelacji, gdyby taką składała. Ta opłata wynosi też 5 proc., ale od tzw. przedmiotu zaskarżenia, czyli tego, o co jest bój przed II instancją (gdyby pozew został zupełnie oddalony, opłata od apelacji też wyniosłaby 300 zł). Chyba że podczas apelacji czytelniczka po raz kolejny wystąpi o zwolnienie z kosztów, a sąd się do tego przychyli. Kwestie te reguluje ustawa o kosztach sądowych w sprawach cywilnych.
Nie musi natomiast czytelniczka płacić adwokatowi (radcy) z urzędu. Może oczywiście mu wypłacić jakąś kwotę, a na koniec procesu zażądać zwrotu jej przez pozwanego, ale gdyby nie wygrała sprawy, to pieniędzy tych już nie odzyska. W ogóle wydatki mogą ją czekać tylko wówczas, gdyby nie wygrała sprawy. Jeśli wygra, wszystkie koszty, w tym wynagrodzenie adwokata z urzędu, pokryje pozwany (przegrywający).