Trzy bałtyckie tygrysy szybciej i śmielej sięgają po euro niż Polska. Planowały przystąpić do eurolandu już w 2007 r. Wiedziały, że ich młode narodowe waluty są słabe, a zyski gospodarkom i podniesienie prestiżu państwom może dać tylko szybkie dołączenie do ekskluzywnego klubu.
Zgodnie z tym planem Estonia i Litwa znalazły się w tzw. poczekalni do euro, czyli tzw. Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym (ERM II) w końcu czerwca 2004 r., a Łotwa od 1 stycznia 2005 r. Ich narodowe waluty – lit, łat i korona zostały sztywno powiązane z euro. Wszystko zmierzało w wybranym kierunku, aż nadciągnął globalny kryzys...
Estonia skazana na sukces
Gdy dwa lata temu, w końcu maja, odwiedziłam Estonię, w kraju od pół roku w użyciu było euro. Dla Estończyków problemem nie było pożegnanie z narodową koroną, bo mieli ją u siebie krótko – od uzyskania niepodległości w 1991 r. (wcześniej w kraju, będącym częścią Związku Radzieckiego, używano rubli). Problemem była obawa przed podwyżkami i ewentualnymi kryzysami w innych państwach członkowskich strefy.
I choć na początku podwyżki cen były (inflacja 2011 r. wyniosła 5,1 proc.), a członkowie strefy – najpierw Grecja, potem Hiszpania, a teraz Cypr – wciąż balansują na granicy krachu, to Estonia pokazuje, że tak naprawdę liczy się stabilna i konsekwentnie prowadzona własna polityka gospodarcza i równie stabilna władza polityczna.
W Estonii premier Andrus Ansip rządzi nieprzerwanie od 2005 r. Ten ekonomista, przedsiębiorca i wreszcie polityk jest w swoich decyzjach konsekwentny. Pomimo tego, że w kryzysie 2009 r. estońska gospodarka straciła 14,1 proc., Ansip nie odpuścił euro. Zacisnął pasa rodakom, ale obiecał, że go popuści, gdy sytuacja na to pozwoli.