Odszkodowanie, jak samo brzmienie tego słowo podpowiada, związane jest ze szkodą i tak też stanowi prawo: zasadą jest bowiem, że odszkodowanie odpowiada szkodzie. Jeśli zatem ktoś porysował komuś błotnik auta złośliwie czy choćby nieumyślnie, może być pociągnięty do odpowiedzialności za koszt usunięcia tej rysy.
Czytaj także: Prawo do wyboru odszkodowania: sprzeczne interesy poszkodowanych i ubezpieczycieli
Jednak zwłaszcza w bardziej skomplikowanych kolizjach może dojść do przyczynienia się poszkodowanego do własnej szkody. O jego konsekwencjach mówi art. 362 kodeksu cywilnego: jeżeli poszkodowany przyczynił się do powstania lub zwiększenia szkody, obowiązek jej naprawienia ulega odpowiedniemu zmniejszeniu stosownie do okoliczności, a zwłaszcza do stopnia winy obu stron. To dość ogólne sformułowanie daje sądom dużą swobodę w określeniu stopnia przyczynienia się, a więc i zmniejszenia odszkodowania.
Pokazuje to jeden z niedawnych wyroków SN. Dotyczył poszkodowanego w wypadku, który jechał na tylnym siedzeniu auta bez zapiętych pasów i z tego powodu stracił 30 proc. powypadkowego odszkodowania, konkretnie 90 tys. zł, a z kosztami procesu ponad 100 tys. zł. Z 300 tys. zł, na które wyceniono jego szkodę: poważne obrażenia, zwłaszcza głowy.
Nieostrożność poszkodowanego może mieć finansowe (nie mówiąc o zdrowotnych) skutki nawet na chodniku, jak w przypadku pewnej kobiety, która idąc do sąsiedniej apteki, pośliznęła się na wprawdzie odśnieżonych, ale jednak śliskich schodach, doznając m.in. złamań kości udowej. Kobieta zażądała nieco ponad 100 tys. zł i chociaż sąd wycenił jej szkodę na 35 tys. zł, zasądził jej tylko połowę z tej kwoty, wskazując, że w połowie sama przyczyniła się do szkody, gdyż jako regularna klientka tej apteki, a nadto ze względu na trudne warunki atmosferyczne tego dnia, powinna była zachować stosowną ostrożność.