Chciałbym zagrać Margaret Thatcher

Starałem się raz rozbawiać, raz zasmucać widzów, a to nie jest łatwe. Po tylu rolach w artystycznych, prowokujących do myślenia filmach czuję się dziwnie, gdy są pomijane w moim dorobku

Publikacja: 03.01.2008 18:44

Chciałbym zagrać Margaret Thatcher

Foto: AFP

Red

Rz: Skarb narodów. Księga tajemnic” to pierwszy sequel, w którym pan zagrał. Czy powtórne spotkanie z Benem Gatesem, tropicielem tajemnic amerykańskiej historii ułatwia czy utrudnia pracę?

To mój pierwszy sequel i uważam go za całkiem udany. Jest dobrą familijną rozrywką bez niepotrzebnej przemocy i nadużywania broni. Inspiruje zainteresowanie historią i sprawia, że dzieci sięgają po książki, a to dobry znak. Jako dziecko lubiłem filmy z Sherlockiem Holmesem. Uważam, że Ben Gates jest jego współczesną wersją. Szuka skarbów, a jego jedyną nadprzyrodzoną siłą jest wiedza historyczna i to mi się w nim podoba. Kolejne poszukiwania wiąże z inną historią opartą na faktach. Tym sposobem powstaje zupełnie nowy film. Uważam, że gdy robi się drugi odcinek, musi on być lepszy od pierwszego albo przynajmniej równie dobry. Wierzę, że wszyscy ludzie zaangażowani w powstanie tego filmu chcieli, by był jak najlepszy. Gdyby tak nie było, po co angażować Helen Mirren? Nie chodziło o wyrzucanie pieniędzy na aktorskie gaże, ale o zrobienie dobrego scenariusza, historii, która spodoba się widzom.

Czy producent Jerry Bruckheimer pozwala aktorom improwizować na planie?

Tak, Jerry pozwala na improwizacje. Chce, by aktorzy dołożyli coś od siebie. Bardzo często zmienialiśmy w ostatniej chwili całe sceny. Kiedyś dostałem trzystronicową scenę z dialogami na 20 minut tuż przed jej kręceniem. Jeśli nie potrafi się w takiej sytuacji improwizować lub czegoś szybko zmieniać, pojawiają się problemy.

W scenie kłótni w Pałacu Buckingham wykrzykuje pan dziwne nazwy potraw. Czy to było w scenariuszu?

Jestem wielkim fanem angielskiej kuchni, ale nie znam wszystkich dań. Ta scena była całkowicie improwizowana. Pamiętam, że tego dnia reżyser Jon Turtletaub powiedział mi, jak widzi jej zagranie. Odpowiedziałem, że ta scena wyraża… przestrzenne relacje. On mnie nie zrozumiał, więc wyjaśniłem, że powinienem przemieszczać się, ile tylko się da. Dlatego jestem ciągle w ruchu, biegam po schodach w górę i w dół, zachowując się trochę jak rysunkowy królik Bugs. Podczas kręcenia przypomniały mi się różne angielskie potrawy, zapiekanki, sosy i nagle pojawił się szkocki haggis, bo jakoś mi to tam pasowało.

Czego nowego z historii Ameryki dowiedział się pan, kręcąc „Skarb narodów”?

Nie wiedziałem np., że w pamiętniku Bootha, zabójcy prezydenta Lincolna, brakowało paru stron i że z fragmentów okrętu „Resolute” zrobiono biurka zdobiące dziś Pałac Buckingham w Londynie i Biały Dom. Nie byłem dobry z historii Ameryki, bo w szkole interesowałem się starożytnością. Obie części „Skarbu narodów” pozwoliły mi bliżej poznać historię mojego kraju. Szczególnie ciekawe i tragiczne są czasy wojny secesyjnej.

Co by się zdarzyło, gdyby Ben Gates spotkał Indianę Jonesa?

Absolutnie nic, bo to niemożliwe. Indiana Jones to fantazja, a Ben Gates porusza się w realnym świecie.

Ostatnio oglądaliśmy pana głównie w filmach akcji. Czy zamierza pan powrócić do bardziej artystycznych produkcji?

Zagrałem w wielu filmach akcji, ale także w kinie artystycznym. Choć więcej ludzi widziało mnie w produkcjach sensacyjnych, nie zrezygnuję z ról dramatycznych. Starałem się raz rozbawiać, raz zasmucać widzów, a to nie jest łatwe. Choćby „World Trade Center”, „Prognoza na życie”, „8 mm”, „Naciągacze” nie są filmami akcji. Po tylu rolach w artystycznych, prowokujących do myślenia filmach czuję się dziwnie, gdy są pomijane w moim dorobku.

Którą z ról wspomina pan jako najtrudniejszą?

Najtrudniejsze było kręcenie „Adaptacji”, bo grałem braci bliźniaków. Miałem dwa razy więcej pracy i dialogów. To było bardzo wyczerpujące.

Jakie filmy wywarły na panu największe wrażenie?

Moje, ulubione filmy to: „2001. Odyseja Kosmiczna” i „Mechaniczna pomarańcza” Kubricka, „Giulietta i duchy” Felliniego, „Pinokio” i „Bambi” Disneya, „Metropolis” Langa, a także „Taksówkarz” Scorsesego.

W 2002 r. wyreżyserował pan „Sonny’ego”. Czy chciałby pan znów wrócić do tego zajęcia?

Tak, mam już pomysł i nadzieję zrealizowania kolejnego filmu w ciągu dwóch lat. To będzie obraz biograficzny. O kimś, czyjego nazwiska nie chcę na razie wymieniać. Prawdopodobnie będę musiał sam w nim zagrać, bo gdy aktor chce reżyserować film, z reguły nie może zdobyć pieniędzy i musi zatrudniać sam siebie.

Należy pan do rodziny Coppola. Czy to w jakiś sposób wpłynęło na pana filmowe uzdolnienia?

Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Bardzo lubię oglądać filmy i uważam się za szczęściarza, mogąc pracować w kinematografii, ale nie myślę o tym w kategoriach kontynuowania rodzinnych tradycji.

Czy jest szansa zagrania z rodziną Coppola?

Na początku kariery zagrałem w „Rumble Fish” u wujka Francisa. Jestem tylko aktorem i nie wiem, z kim i co będę kręcił za parę lat. Taki film z Sophią i Francisem mógłby być ładną wizytówką rodu Coppola. Nie wiem, czy to się może zdarzyć, zobaczymy.

Czy jest jakaś postać historyczna lub współczesna, którą chciałby pan zagrać?

Chyba nie, nie przychodzi mi nikt do głowy. Choć może... Margaret Thatcher (śmiech).

A co pan sądzi o zagraniu Johna Lennona?

Tak, to byłoby ciekawe. Zapomniałem o nim.

Ostatnio bywa pan częściej w Niemczech, bo kupił pan tam sobie zamek. Co z nauką niemieckiego?

Doszedłem do wniosku, że Amerykanie próbujący mówić po niemiecku brzmią idiotycznie. Nie biorę lekcji i nie będę próbował mówić po niemiecku. Co do nabycia zamku w Bawarii, muszę przyznać, że zostało przez media rozdmuchane ponad miarę. To dosyć skromne miejsce, właściwie ruiny, które trzeba pieczołowicie odrestaurować. Teraz trwają tam prace. Kiedy zostaną zakończone, mam zamiar organizować tam spotkania rodzinne i spędzać wakacje. W starej architekturze i sztuce podoba mi się to, że przy odrobinie wyobraźni można w jej obecności przenosić się w czasie.

Odczuwać lub wspominać wydarzenia z przeszłości. Dla aktora albo kogoś innego związanego ze sztuką to wspaniała rzecz, bo pozwala się rozwijać i otwierać na to, co daje nam wyobraźnia. Podobnie czuję się w Londynie.

Jak pan reaguje na angielską mokrą pogodę?

Lubię angielską pogodę, deszcz, ciemne chmury. Zawsze miałem kłopoty z powodu alergii, a deszcz ją powstrzymuje. W Londynie czuję się zdrowszy, lepiej mi się tam oddycha.

Co jest pana największym skarbem?

Wydaje mi się, że jest nim to, w co wierzymy. Chodzi mi też o miłość, rodzinę, przyjaźń. To brzmi jak wytarty frazes, ale tak jest. Bo co daje posiadanie materialnych dóbr, jeśli nie można się nimi dzielić z kimś, kogo kochamy? Liczy się, by ludzie, na których nam zależy, byli szczęśliwi lub co najmniej zadowoleni. To jest dla mnie skarb.

Czy czuje się pan Amerykaninem?

To ciekawe pytanie. Zdaję sobie sprawę, że kiedy przyjeżdżam do Anglii, gdzie spędzam wiele czasu, czy do innego kraju, jestem tylko gościem. Dlatego staram się zaakceptować lokalną kulturę, stać się jej częścią i coś do niej wnieść. Uważam, że nacjonalizm może nieść problemy, gdy jest rozdmuchany. Trzeba mieć szacunek dla kultury swego kraju i być z niej dumnym, ale nie należy być nacjonalistą. Jestem obywatelem świata i będąc w jakimś kraju, okazuję respekt dla miejscowej kultury i historii. Tak żyje się szczęśliwiej. Będąc w Europie, mam kulturę, sztukę i różne sposoby myślenia na wyciągniecie ręki. Mogę w ciągu godziny przemieścić się z Anglii do Francji czy Niemiec. Lubię miejsca, które mają historyczne znaczenie, czuję się dobrze w Anglii czy Niemczech ze względu na historię tych krajów. W mojej ojczyźnie, w Bostonie, Filadelfii czy w Newport jest bardzo wiele energii, jeśli weźmiemy pod uwagę młody wiek tych miast. Dzieje się tam bardzo wiele, czasami dobre, czasami złe rzeczy. Historia przypomina o sobie, ale nie tyle, ile np. w Sommerset w Anglii.

Urodził się w 1964 r. w Long Beach w Kalifornii jako Nicolas Kim Coppola, syn profesora literatury Augusta Coppoli, bratanek słynnego reżysera Francisa F. Coppoli. Choć na początku kariery grywał w filmach stryja, m.in. „Rumble Fish” i „Cotton Club”, nie chciał, by o jego karierze decydowały koneksje rodzinne. Dlatego wymyślił sobie artystyczny pseudonim – tak narodził się Nicolas Cage. Pierwszą ważną rolę zagrał w „Ptaśku” (1984) Alana Parkera. Partnerując Cher w komedii romantycznej „Wpływ księżyca” (1987), zdobył nominację do Złotego Globu. Niezwykłą kreację stworzył w „Dzikości serca” (1990) Davida Lyncha jako romantyczny buntownik Sailor. Do aktorskiej ekstraklasy dostał się w 1995 r., gdy otrzymał Oscara za wcielenie się w scenarzystę alkoholika w „Zostawić Las Vegas” Mike’a Figgisa. Od tego czasu występy w ambitnych filmach (m. in. „Adaptacja”, „World Trade Center”) przeplata z rolami w kinie akcji, które nie wymagają od niego wysiłku – za to powiększają konto bankowe. Do tego repertuaru zalicza się także rola poszukiwacza skarbów Bena Gatesa w „Skarbie narodów” (2004). Sequel filmu właśnie wchodzi na nasze ekrany.

Nicolas Cage w tym tygodniu w filmach: „Twierdza” (Ale kino!, piątek, godz. 23.35, poniedziałek, godz. 20.00) i „Wpływ księżyca” (Cinemax 2, niedziela, godz. 13.10)

Rz: Skarb narodów. Księga tajemnic” to pierwszy sequel, w którym pan zagrał. Czy powtórne spotkanie z Benem Gatesem, tropicielem tajemnic amerykańskiej historii ułatwia czy utrudnia pracę?

To mój pierwszy sequel i uważam go za całkiem udany. Jest dobrą familijną rozrywką bez niepotrzebnej przemocy i nadużywania broni. Inspiruje zainteresowanie historią i sprawia, że dzieci sięgają po książki, a to dobry znak. Jako dziecko lubiłem filmy z Sherlockiem Holmesem. Uważam, że Ben Gates jest jego współczesną wersją. Szuka skarbów, a jego jedyną nadprzyrodzoną siłą jest wiedza historyczna i to mi się w nim podoba. Kolejne poszukiwania wiąże z inną historią opartą na faktach. Tym sposobem powstaje zupełnie nowy film. Uważam, że gdy robi się drugi odcinek, musi on być lepszy od pierwszego albo przynajmniej równie dobry. Wierzę, że wszyscy ludzie zaangażowani w powstanie tego filmu chcieli, by był jak najlepszy. Gdyby tak nie było, po co angażować Helen Mirren? Nie chodziło o wyrzucanie pieniędzy na aktorskie gaże, ale o zrobienie dobrego scenariusza, historii, która spodoba się widzom.

Pozostało 88% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu