Rz: Skarb narodów. Księga tajemnic” to pierwszy sequel, w którym pan zagrał. Czy powtórne spotkanie z Benem Gatesem, tropicielem tajemnic amerykańskiej historii ułatwia czy utrudnia pracę?
To mój pierwszy sequel i uważam go za całkiem udany. Jest dobrą familijną rozrywką bez niepotrzebnej przemocy i nadużywania broni. Inspiruje zainteresowanie historią i sprawia, że dzieci sięgają po książki, a to dobry znak. Jako dziecko lubiłem filmy z Sherlockiem Holmesem. Uważam, że Ben Gates jest jego współczesną wersją. Szuka skarbów, a jego jedyną nadprzyrodzoną siłą jest wiedza historyczna i to mi się w nim podoba. Kolejne poszukiwania wiąże z inną historią opartą na faktach. Tym sposobem powstaje zupełnie nowy film. Uważam, że gdy robi się drugi odcinek, musi on być lepszy od pierwszego albo przynajmniej równie dobry. Wierzę, że wszyscy ludzie zaangażowani w powstanie tego filmu chcieli, by był jak najlepszy. Gdyby tak nie było, po co angażować Helen Mirren? Nie chodziło o wyrzucanie pieniędzy na aktorskie gaże, ale o zrobienie dobrego scenariusza, historii, która spodoba się widzom.
Czy producent Jerry Bruckheimer pozwala aktorom improwizować na planie?
Tak, Jerry pozwala na improwizacje. Chce, by aktorzy dołożyli coś od siebie. Bardzo często zmienialiśmy w ostatniej chwili całe sceny. Kiedyś dostałem trzystronicową scenę z dialogami na 20 minut tuż przed jej kręceniem. Jeśli nie potrafi się w takiej sytuacji improwizować lub czegoś szybko zmieniać, pojawiają się problemy.
W scenie kłótni w Pałacu Buckingham wykrzykuje pan dziwne nazwy potraw. Czy to było w scenariuszu?