Pewnie dlatego, gdy słuchałem prowadzącej imprezę Magdy Mołek, nasuwały mi się skojarzenia z instrumentami. Głównie dętymi. „Mówi się, że to może być hit na miarę słynnej »Autobiografii«” – zapowiadała piosenkę zespołu Pectus. Powtórzyła to potem, zmieniając jedynie „Mówi się” na „Chodzą słuchy”. Każdy, kto oglądał ten koszmarny koncert, wie, że różnica między balladką, za którą Pectus zdobył Słowika Publiczności, a wielkim przebojem Perfectu, jest mniej więcej taka, jak między konferansjerką Mołek a Wojciecha Manna. Albo dawnym festiwalem w Sopocie a tym, co z niego zostało.

Pomysł TVN na tzw. zajawki polegał na tym, by ekran podzielić na pół, i obok zdjęć artysty umieścić gołe panie eksponujące dolną część ciała. Im dłużej trwał konkurs, tym bardziej robiła się z tego metafora oddająca poziom imprezy i jej prowadzenia. „Pół Polak, pół Francuz. Są takie kobiety, które mówią o nim półbóg” – rozkoszowała się Mołek słabym jak muszka Mattem Pokorą. Zaczęło jej się spieszyć dopiero wtedy, gdy przyszło do ogłoszenia nazwiska polskiego reprezentanta w konkursie „międzynarodowym” (oprócz półboga: czworo wykonawców ze Szwecji i Ukrainka). „Przytulać się będziecie za kulisami. Pectus – już, podchodzi do mnie”. Podszedł. „Teraz z tobą nie będę rozmawiała, bo domyślam się, że masz ogromną tremę”. Odszedł. Wcześniej wyznała: „Tak sobie w skrytości ducha marzę, że widzowie przed telewizorami też biją brawo”.

A ja marzyłem, żeby następnym razem TVN skorzystała z pomysłu Chińczyków. W Pekinie jedna dziewczynka śpiewała za kulisami, a druga na scenie tylko poruszała ustami. Tam już wiedzą, że kiedy dziewczynka jest ładna, ale niezdolna, lepiej zawczasu wyłączyć jej fonię.