W ostatni weekend września areną niezwykłego widowiska będzie nowy, uliczny tor wyścigowy w Singapurze. Azjatyckie państewko jest zaledwie 28. ósmym krajem, w którym zagości rozgrywany od 1950 r. cykl wyścigowych mistrzostw świata. Czerwone światła startowe zgasną w niedzielę o godzinie 20 czasu lokalnego, kiedy nad portową zatoką w Singapurze zapadną ciemności.
Wzdłuż liczącej nieco ponad 5 kilometrów długości trasy, którą kierowcy okrążą 61 razy, rozstawiono prawie 1,5 tys. lamp, każda o mocy 2000 W. Według zapewnień organizatorów na torze będzie prawie cztery razy jaśniej niż na stadionie piłkarskim. Rozmieszczenie źródeł światła na dziesięciometrowych słupach gwarantuje, że pędzący z prędkością przekraczającą 300 km/godz. kierowcy nie będą oślepiani.
– Nigdy nie ścigałem się w nocy – przyznaje lider klasyfikacji mistrzowskiej Lewis Hamilton. – Nie sądzę jednak, aby było to problemem. Inni sportowcy rywalizują przecież przy sztucznym świetle. Jedynym wyzwaniem będzie przystosowanie organizmu do jeżdżenia o innej porze dnia niż zwykle – dodaje kierowca McLarena.
Na prośbę kierowców wszystkie sesje treningowe zostaną rozegrane przy sztucznym świetle, choć pierwotnie planowano inaczej. Żaden zawodnik Formuły 1 nie miał jeszcze okazji do jazdy w takich warunkach, choć w amerykańskich seriach wyścigowych już od paru lat część wyścigów rozgrywana jest po zmroku.
– Chciałbym przetestować jazdę w deszczu – mówi Nick Heidfeld. – Krople wody w powietrzu w połączeniu ze sztucznym oświetleniem to wielka niewiadoma. Robert Kubica uważa jednak, że większych różnic nie będzie, choć także obawia się pogorszenia widoczności w razie opadów. – Z punktu widzenia kierowcy nie ma różnicy, czy jeździmy przy świetle dziennym, czy sztucznym – mówi polski kierowca BMW Sauber. – Pozostaje tylko znak zapytania co do pogody, ale jestem pewien, że organizatorzy zapewnią nam bezpieczeństwo.