Początki najważniejszej polskiej organizacji skupiającej aktorów były obiecujące. – Przynależność do ZASP znaczyła tyle, co pasowanie na rycerza – przypomina Andrzej Łapicki, prezes ZASP w latach 1989 – 1996. – To była organizacja niesłychanie ekskluzywna. Każdy aktor musiał należeć do ZASP, bo tylko wtedy teatr mógł go zaangażować. Występy do kotleta były zakazane.
Taką właśnie rangę miała instytucja powołana do życia miesiąc po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Stworzyli ją aktorzy, by bronić interesów zawodowych. Dziewięć lat później, dzięki rzutkości Antoniego Bednarczyka, aktora społecznika, w Skolimowie został zbudowany Dom Artystów Weteranów, który do dziś stanowi przystań dla nestorów zawodu. Od wielu lat prowadzą go bezhabitowe siostry obliczanki. Autorka filmu Krystyna Piaseczna pokazuje wnętrza domu – łącznie z kaplicą.
O sile tamtego związku opowiada historyk teatru prof. Andrzej Wysiński, zauważając, że w międzywojniu w czasie 17 zjazdów ZASP aż 10-krotnie wybierano na prezesa Józefa Śliwickiego, a gabinety rządu polskiego zmieniały się w tym czasie 30 razy.
Po wybuchu drugiej wojny światowej konspiracyjny ZASP nie godził się z rewiowym charakterem koncesjonowanych przez Niemców teatrzyków i zakazał występów w nich. W Londynie pod opieką władz polskich na uchodźstwie powstał Związek Artystów Scen Polskich, o czym opowiada m.in. prezydent Ryszard Kaczorowski. Historycy pamiętają dwuznaczne moralnie powojenne komisje weryfikacyjne ZASP, na których aktorzy dobrze prosperujący w czasie wojny na Wschodzie, bezlitośnie osądzali kolaborujących z Niemcami.
Historyk teatru Edward Krasiński surowo ocenia kolejnych prezesów ZASP z czasów socjalizmu, wypominając im korzystanie z przywilejów przyznawanych przez władzę, stępiających wrażliwość na faktyczne potrzeby związkowiczów.