Reżyser towarzyszył cyrkowi Bojaro przemierzającemu Polskę w poszukiwaniu widzów. Tak właśnie trzeba nazwać dzisiejsze życie trup cyrkowych. Jest ich w Polsce ponad 20 – na tyle dużo, że walczą między sobą o widzów, i to nie zawsze po rycersku: nawzajem zrywają swoje plakaty reklamowe, podkupują pracowników.
W Bojaro występuje pięcioro artystów. Właściciele przypominają, że w czasach państwowych cyrków w każdym przedstawieniu było ich 30 – 40.
– Kiedyś stawiano na umiejętności, teraz dyrektorzy cyrków szukają tanich artystów, którzy zaprezentują kilka numerów – żali się jeden z cyrkowców.
I rzeczywiście status artysty cyrkowego znacznie się obniżył w czasach wolnego rynku – musi zajmować nie tylko się pokazywaniem swoich umiejętności na arenie, ale także pełnić zadania pracownika technicznego i pomagać np. przy rozkładaniu namiotu. Trudno znaleźć chętnych do tego zajęcia, stosunkowo najłatwiej w noclegowniach dla bezdomnych, ale wytrzymują w pracy tydzień, najwyżej dwa – do pierwszej wypłaty. Niełatwa jest dola dyrektora cyrku.
Szef Bojaro przez 20 lat był linoskoczkiem, ale uważa, że jego życie niewiele się teraz zmieniło, bo nadal musi balansować, często w ekstremalnych warunkach. Codziennie jego cyrk występuje w innym miejscu, nie ma czasu na próby, tworzenie nowego programu.