Stanisław Ignacy Witkiewicz (1885 – 1939) – tragiczny prorok, myśliciel katastrofista przepowiadał konsekwentnie nadchodzącą epokę rewolucji, epokę zrównania, uspołecznienia, mechanizacji, które być może zapewnią masom szczęście, ale unicestwią religię, filozofię, sztukę. Takiej wizji lękał się sam i w obliczu jej spełnienia, po wtargnięciu Armii Czerwonej na polskie ziemie, popełnił samobójstwo.
Jedną z jego powieści – „Pożegnaniem jesieni” (wydanym w 1927 roku), zainteresował się debiutujący w kinie Mariusz Treliński. Ten wówczas młody – jak na nasze warunki i przyzwyczajenia – reżyser (rocznik 1960) dał się wcześniej poznać jako twórca telewizyjnego „Zadu wielkiego wieloryba”. Sportretował tam tę część swego pokolenia, która nie umiejąc udźwignąć rzeczywistości lat 80., uciekła w narkotyki, negację i filozofię rozpadu. Wybór utworu Witkacego, w którego twórczości rozpad jest tematem naczelnym, to naturalna kontynuacja debiutanckiego obrazu.
Zdając sobie sprawę z nieprzekładalności jego poetyki na język filmu, Treliński wybrał bezpieczną formułę „na motywach”, z góry usprawiedliwiającą wszelkie odejścia od pierwowzoru. To pozwoliło mu skupić się przede wszystkim na stworzeniu atmosfery wszechogarniającego dekadentyzmu i ogólnego znużenia. Narrację prowadzi dwutorowo.
W planie pierwszym obserwujemy historię namiętnego uczucia między artystą dekadentem Atanazym Bazakbalem (Jan Frycz) i demoniczną burżujką Heleną Bertz (Maria Pakulnis), w drugim – rewolucję syndykalistyczno-komunistyczną. To właśnie widmo komunizmu odmieni losy Bazakbala i jego warstwy społecznej, niszcząc po drodze wszystkie dotychczasowe wartości. Atanazy świadomy jest tego, co się dzieje, zarówno wokół niego, jak i w nim samym. Ale ogarnięty wewnętrzną destrukcją nie jest w stanie się temu przeciwstawić. Tak też zachowuje się jego otoczenie szukające bez powodzenia sensu w rozpadającym się świecie.
Treliński dostrzegł u Witkacego przede wszystkim wizję chaosu, który przyniósł mieszkańcom środkowej Europy los niewolników komunizmu. W gorączkowym rytmie świadomie niezbornych obrazów, groteskowych, krzykliwych, przejaskrawionych, absurdalnych, jawi się obraz czerwonej rewolucji niszczącej wszystko, co było wcześniej.