Julien Bryan spędził w Warszawie cztery pierwsze tygodnie wojny. Przyjechał tu ostatnim pociągiem relacji Bukareszt-Warszawa, który dotarł do naszej stolicy po wybuchu wojny. Nie przeczuwał, że tak będzie, choć wcześniej utrwalał na taśmie filmowej demonstracje siły na paradach wojskowych w Moskwie i Berlinie. Po przyjeździe do Warszawy zgłosił się do prezydenta Stefana Starzyńskiego, mówiąc, że chce filmować obronę miasta. Dostał nawet samochód i asystenta. Nie marnował czasu.
Na zdjęciach utrwalał kolejne etapy oporu ludności – od układania worków z piaskiem, zaklejania papierem wystaw sklepowych, poprzez budowanie barykad przez zatrzymywanych przez wojsko cywilów, aż do tragicznych, nasilających się bombardowań. Zarejestrował mnóstwo rodzajowych obrazków z życia miasta – łącznie ze zdjęciami z oddziału położniczego, na którym matki przebywały z dopiero co urodzonymi dziećmi. Kolejki po chleb, ludzi modlących się na klęczkach przed świętymi obrazami, uciekinierów niosących kołdry i poduszki, cierpiących mieszkańców coraz bardziej zrujnowanego miasta.
Bryan cały czas mógł liczyć na życzliwość i pomoc ze strony warszawiaków, którzy traktowali go jak jednego ze swoich. Mieli nadzieję, że dzięki niemu świat dowie się prawdy o wojnie i przyjdzie Polsce z pomocą. I rzeczywiście, jego zdjęcia opublikowały czołowe amerykańskie dzienniki. Jest na nich rozpacz bliskich po zabiciu przez Niemców kobiet wykopujących na polu ziemniaki. Ale świat milczał.
Starzyński chciał, żeby Bryan wyjechał, on wolał zostać. Ewakuowano go dopiero w końcu września z grupą dyplomatów. Zdołał też wysłać do Ameryki nakręcone w Warszawie filmy i zdjęcia. Swoje przeżycia relacjonował potem w amerykańskich tygodnikach, w „Life” opublikowane zostały pierwsze kolorowe zdjęcia z II wojny światowej. Po jej zakończeniu Bryan jeszcze kilkakrotnie odwiedzał Polskę.
Rzemiosło i wrażliwość amerykańskiego fotografa zobaczą widzowie filmu zrealizowanego przez Eugeniusza Starky’ego. Zdjęcia powstały w całości z materiałów zrealizowanych przez bohatera filmu. Kapitalne.