Jean-Dominique Bauby, mierny pisarz i redaktor naczelny francuskiej edycji magazynu „Elle", bohater spektakularnych romansów, eksmąż i ojciec trójki dzieci 9 grudnia 1995 r., w wieku 42 lat doznał wylewu. Po trwającej kilka miesięcy śpiączce obudził się sparaliżowany. Widział, słyszał, myślał, ale nie mógł mówić ani się poruszać. Funkcjonowała tylko jedna z jego powiek. Dzięki niej mógł komunikować się z otoczeniem. Jedno mrugnięcie na tak, dwa na nie. Pielęgniarki czytały kolejne litery alfabetu, a przy właściwej przymykał oko. W ten mozolny sposób układał słowa i kolejne słowa.
Tak powstała jego książka „Motyl i skafander", którą na potrzeby kina przysposobił Ronald Harwood. Film Juliana Schnabla zaczyna się w chwili przebudzenia ze śpiączki. Bauby (Mathieu Amalric) jest przede wszystkim przerażony. Kamera Janusza Kamińskiego (Złota Żaba na łódzkim Camerimage) ogląda świat jego jedynym, sprawnym okiem. Rejestruje obrazy okrojone, drżące, pozbawione ostrości, częściowo zdeformowane. Bohater heroicznie próbuje powrócić do świata żywych, pokonać barierę własnego, bezwolnego ciała niereagującego na komendy mózgu. Schnabel skupiony na wiernym przekazie książki Bauby'ego robi wszystko, by nie poddać się patosowi i płaskiemu wzruszeniu.
Potencjalny melodramat skutecznie przebija zaskakującym w jego położeniu poczuciem humoru bohatera. Sprzyja temu również komentujący wydarzenia jego wewnętrzny głos, autoironiczny wobec własnej tragedii.