Jestem jak doktor, nie zdradzam tajemnic lekarskich – mówi Karl Lagerfeld. Kobiety, które kupują jego stroje, są członkiniami ekskluzywnego i sekretnego klubu. Należy do niego około 200 pań na świecie. Wielbią ubrania szyte przez kreatorów mody i mają dziesiątki tysięcy dolarów na stałe powiększanie swoich kolekcji.
Skromna, „przeciętna” bluzka kosztuje około 10 tysięcy dolarów. Ubranie zalicza się do haute couture, jeśli jest wykonane ręcznie. Jedna kreacja wymaga 150 godzin pracy. Margy, pełniąca rolę przewodniczki po tym dziwnym świecie, postanowiła pokazać członkinie klubu. Okazało się to bardzo trudne, ponieważ większość tych niezwykle bogatych kobiet pragnie pozostać anonimowa. 30 propozycji spotkania zostało odrzuconych, dopiero Becca Cason Thrash – filantropka, żona potentata naftowego i gazowego z Teksasu, zgodziła się na rozmowę.
– Należę do klubu haute couture od pięciu lat – mówi. – Nauczyłam się, że to prywatny klub, którego członkinie nie chcą dopuścić do niego innych. Na początku posadzą cię w namiocie na pokazie w ostatnim rzędzie. Trzeba być bardzo cierpliwym, poznać ludzi i pozwolić im, by poznali ciebie.
Panie spotykają się dwa razy w roku na pokazach haute couture w Paryżu. Ważne są nie tylko kreacje, ale i możliwość obcowania z projektantami domów mody, których klubowiczki darzą uwielbieniem. Według niepisanego kodeksu klubu jego członkinie powinny także doceniać robotę krawiecką i pamiętać, że elegancja obowiązuje przez całe życie, a strojów nie należy nosić często. I trzeba być lojalnym w stosunku do projektanta.
Klubowy uniform to markowe okulary i nienagannie skrojony kostium. Członkinie klubu są na diecie. Jeśli bowiem pasuje na nie rozmiar, który nosi modelka, dostają 30-procentową zniżkę. Jeżeli strój trzeba szyć na nowo, płacą całą sumę. Ale jest za co, bo tym mieszkającym za oceanem główna krawcowa osobiście dopasowuje stroje, przemierzając specjalnie w tym celu Atlantyk odrzutowcem.