Nie wiem. Ta scena została dopisana na późniejszym etapie prac.
[b]Najmocniej wypada kwestia pana bohatera: „Guziki. Zostaną po nas tylko guziki”.[/b]
Grając Jerzego czułem, że ten facet jako jeden z nielicznych przestał wierzyć w polski mit. Każdy naród ma swoje mity i je hołubi, ale myślę, że nasze są jak z bajki. Odrywają Polaków od rzeczywistości. Mity wielkości i honoru, choć wzniosłe i piękne, są nierealne, a w czasie II wojny światowej stały się anachroniczne. Świat jest inny. Trudno to wszystko poskładać. Jest w nas wiele sprzeczności. Niekonsekwencji.
[b]Co pan ma na myśli?[/b]
A choćby to, że jedną z najważniejszych postaci dla Polaków jest Józef Piłsudski. A przecież to był niezwykle pragmatyczny polityk. Żaden święty i dobry wujek. Czcimy go, ale nie naśladujemy.
[b]Pan nie był wychowany w duchu polskiej bajki?[/b]
Nie. Moi rodzice są z nowej rzeczywistości. Nie mieli korzeni inteligencko-narodowych. Ojcu wcześnie umarli rodzice i musiał się odnaleźć w powojennym świecie. Nie dorobił się kokosów, choć był w partii. Ciężko pracował w górnictwie. Myślę, że wielu Polaków żyło tak jak on.
[b]Czy kiedy Feliks Falk kręcił „Komornika”, celowo wybrał plany filmowe w Wałbrzychu i jego okolicach, żeby mógł pan grać w miejscach swojego dzieciństwa – kiedyś pewnie pięknych, a dziś przeżywających ekonomiczną katastrofę?[/b]
Wałbrzych przeżył straszną pauperyzację, a chodziło o to, żeby komornik działał w ekstremalnie trudnych warunkach społecznych. Z jednej strony było mi smutno, bo zapamiętałem Wałbrzych w słońcu, tętniący życiem, pełen energii. Niemal metropolię. Z drugiej, nawet w zdegradowanym pejzażu miałem wrażenie, że to miejsce oswojone. Czułem się jak u siebie. To mimo wszystko pomagało.
Ostatnią scenę, kiedy Lucek pokazuje, że nie pójdzie na żaden zgniły kompromis, kręciliśmy na cmentarzu, na którym leży mój dziadek. Ale Polska jest nieprzewidywalna. Byłem ostatnio w Złotoryi, gdzie również mieszkałem w dzieciństwie. Zobaczyłem niesamowite miasto: ludzie się do siebie uśmiechają, choć przecież gospodarka tam nie kwitnie. Niebywałe. W Wałbrzychu została moja babcia. Wiele rzeczy przyjmuje jako dopust boży.
[b]Jak zrozumieć komornika, który nie waha się zajmować mienia nawet na sali intensywnej terapii, gdzie leżą ciężko chorzy?[/b]
Myślę, że każdy z nas może się zapędzić. Zwłaszcza kiedy nie jest akceptowany. Poza tym Lucek zawsze był nieobliczalny. Dlatego wpada z jednej skrajności w drugą. Tak jak potrafił rekwirować wszystko, tak może wszystko rozdać. Myślę, że przemianę przeżywa dopiero w ostatniej scenie, kiedy odrzuca kompromis i wygarnia wszystkim, że są zakłamani. Taka postawa kusi. Podoba mi się taka ideowość. Czasami marzy mi się, żeby skończyć z aktorstwem. Ale nie jestem tak bezkompromisowy jak Lucek. Zapewnienie sobie materialnych podstaw bytu ma dla mnie znaczenie. Zawodowa satysfakcja również.
[b]Co będzie z paryską premierą „Tramwaju zwanego pożądaniem” w paryskim Odeonie?[/b]
Wciąż nie mam przetłumaczonego tekstu. A czasu jest coraz mniej. Cztery miesiące. Od początku pomysł był zwariowany, ale z dnia na dzień staje się jeszcze bardziej szalony. To mi się w nim najbardziej podoba.
[b]Czym był dla pana występ w Awinionie?[/b]
Zagraliśmy w Pałacu Papieskim. O tym marzy każdy aktor. Recenzje były wyjątkowo zgodne – entuzjastyczne. Po takim wydarzeniu wszyscy mówią: powtórzcie sukces. Nie bardzo jest jak. Ale „Tramwaj zwany pożądaniem” w paryskim Odeonie, po francusku, z Isabelle Hupert – to jest na pewno wyzwanie.
[ramka][b]Andrzej Chyra[/b]
Jeden z najważniejszych i najpopularniejszych polskich aktorów średniego pokolenia. Przełom w jego karierze przyniosła rola Gerarda, brutalnego egzekutora w filmie „Dług” Krzysztofa Krauzego, za którą dostał główną nagrodę aktorską na gdyńskim festiwalu w 1999 roku. Sukces ten powtórzył w 2005 roku, grając główną rolę w filmie „Komornik” Feliksa Falka. Popularność u masowej widowni przyniósł mu udział w „S@motności w sieci”. Zagrał też Lecha Wałęsę w „Strajku” Schloendorffa. W „Katyniu” Andrzeja Wajdy kreuje tragiczną postać Jerzego, który cudem uratował się z sowieckiej niewoli. Obecnie jest członkiem zespołu Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Razem z nim święcił triumfy „(A)polonii” na tegorocznym Festiwalu Awiniońskim. U Warlikowskiego zagrał m.in. Dionizosa w „Bachantkach” (2001), Antonia w „Burzy” (2003), Chanana i Adama.S w „Dybuku (2003), a także Roya M.Cohna w „Aniołach w Ameryce” (2007). Występował także w „Uroczystości” (2001) i „Giovannim” (2006) Grzegorza Jarzyny. Ma 45 lat, jest absolwentem warszawskiej PWST – na wydziałach aktorskim i reżyserii.[/ramka]