Jej nawet święte krowy kłaniały się w pas, bo świńska była od schabu po ryj. Opowiadała świńskie kawały, podkładała świnie i trzymała się koryta. Jej wielbiciele twierdzili, że jest piękna, w rzeczywistości miała uszy jak słoń, łapki krótkie i lepkie, a tułów tłusty.
Trudno powiedzieć, kiedy zaczęła robić karierę. Jedni mówili, że potrafiła dobrze pisać, inni, że bywa inteligentna, ale prawda była taka, jak w przysłowiach: „Świnia świni d... ślini” lub „Kiedy wleziesz między wrony, musisz krakać tak jak one”.
Na szczęście pewnego słonecznego czerwca sytuacja w zagrodzie zmieniła się na tyle, że wrony odleciały do ciepłych posadek, a w ich miejsce pojawiły się jaskółki demokracji. Wtedy zaczęła wydawać tygodnik. Okazało się, że przeszłość odcięta na gospodarstwie grubą kreską akurat dla niej oznacza dobrobyt. Siedziała cicho aż do teraz, gdy wyciągnięto ją z niebytu, by znowu uświniła wszystko dookoła. Zorganizowała więc sondę: jak skończy kaczka. Bo kaczki nienawidziła najbardziej na świecie. Koniec bajki.
Zagadka brzmi: jakim cudem mogła zachować swoje wpływy? Jak to możliwe, że na jedno „chrum, chrum” przybiegli ci, którzy na co dzień próbują uczyć innych moralności? Co trzeba mieć w głowie, by jak Kazimierz Kutz, niegdyś reżyser, dziś żałosny w swej nienawiści asystent Palikota, mówił o politycznym przeciwniku, że „skończy samobójstwem”, a bezpośrednią tego przyczyną będzie śmierć matki, która wkrótce nastąpi. „Śmierć samobójcza to wcale nie jest taka zła rzecz, jeśli człowiek ma się tak męczyć” – sapie człowiek kompromitujący Śląsk i polską szkołę filmową. To, co mówi jego mentor, trzeba przemilczeć, bo jak komentować odgłosy z toalety.
Kiedyś Piotr Zaremba pisał o przemyśle pogardy, stawiając pytanie, czy jego autorzy mają pewność, że nie spotka ich to samo, co zafundowali adwersarzom. Czy potrafią osiodłać bestię, którą wydali na świat.