Ten sposób promocji polega na włączaniu produktów znanych firm do seriali i filmów, tak aby widzowie kojarzyli je z ulubionymi postaciami. W USA korzysta się z niego z umiarem, bowiem na każdą natarczywą reklamę podnoszą raban nie tylko internauci, ale i media.
Polak nie potrafi
Żaden z seriali polskich stacji nie jest bez grzechu. Oglądanie „Przepisu na życie" (TVN) przypomina spacer pomiędzy półkami w supermarkecie - na ekranie co chwila pojawiają się marki znanych producentów masła, przypraw czy oleju. Kuriozalna jest sytuacja, gdy bezrobotna bohaterka robi zakupy w sklepie z ekskluzywnymi towarami, którego logo długo utrzymuje się w kadrze.
W jednym z odcinków „Domu nad rozlewiskiem" (TVP) postacie na chwile znikają, pozostawiając w ujęciu pralkę. Scena ze sprzętem AGD, oczywiście, nie wnosi niczego do akcji. Natomiast w „Hotelu 52" (Polsat) rozmowy telefoniczne filmowane są w ten sposób, aby widzowie nie mieli wątpliwości, z komórek jakich firm korzystają bohaterowie.
Najbardziej natrętne są reklamy w telenowelach - poszczególne odcinki przypominają billboardy, które kłują w oczy wizerunkami produktów. Na wizji pojawiają się nie tylko loga wielkich korporacji, ale również mniejszych przedsiębiorstw, np. prywatnej kliniki medycznej czy firmy windykacyjnej.
Promują się również miasta, np. Sandomierz w „Ojcu Mateuszu" (TVP) czy Białystok w „Układzie warszawskim" (TVN). Seriale nieudolnie łączą intrygę kryminalną z folderem turystycznym.