Na pierwszy rzut oka widać, że na afgańskie stepy i pustynię wystylizowano w serialu polski krajobraz, ale trudno mieć o to pretensję do twórców. Telewizyjne budżety w naszym kraju nie dorównują zachodnim, a bez pieniędzy nie da się zachować realizmu na ekranie.
Zaletą „Misji Afganistan" są ciekawie zapowiadające się konflikty między bohaterami. Pierwszy zaznaczony jest już w pierwszych minutach pilotowego odcinka - żołnierze pułku wyruszającego na misję stabilizacyjną dowiadują się, że zmienił im się dowódca. Oddziałem nie będzie komenderował przełożony z wojennym stażem, ale żółtodziób bez doświadczenia na polu bitwy. Porucznik Paweł Konaszewicz (Paweł Małaszyński), świeżo upieczony absolwent szkoły oficerskiej, musi zdobyć zaufanie swoich podopiecznych. Przeszkadza mu w tym dowódca innego pułku, oskarżający głównego bohatera o to, że pracę załatwił mu ojciec, także wojskowy.
Niestety, jest to jedyny interesujący wątek pierwszego odcinka, który w całości poświęcony jest przygotowaniom do wylotu do Afganistanu. Polscy scenarzyści próbowali naśladować strukturę jednego z najlepszych seriali wojennych „Kompania braci", ale ponieśli porażkę. Nie da się przecież utrzymać uwagi widza ćwiczeniami na poligonie wojskowym czy patetycznym przemówieniem dowódcy. Do tego melodramatyczna końcówka odcinka, staje się niezamierzoną parodią scen pożegnania.
Na szczęście podczas niedzielnej premiery w Canal+ pokazane zostaną dwa odcinki, a kolejny to już niezłe wojenne widowisko. Szkoda, że twórcy nie poszli w ślady świetnej „Generation: Kill", serialu o wojnie w Iraku, w którym sceny batalistyczne przeplatają się z niezwykłymi, iskrzącymi się od odniesień do popkultury, dialogami żołnierzy. Z drugiej strony, prosty i mocny serial może stać się odtrutką na coraz bardziej poplątane serie amerykańskie, których twórcy stają na głowie, aby zaskoczyć widzów.