ŻW: Od lat pozostaje pani wierna Teatrowi Powszechnemu. Tylko trzy razy wystąpiła pani gościnnie w monodramach. Dlaczego dla sztuki Esther Vilar znów zrobiła pani wyjątek?
Joanna Żółkowska:
Takie produkcje jak „Zazdrość”, przygotowywana przez Monikę Powalisz w Towarzystwie Teatrum, to nie tylko ciekawe wyzwanie, ale też znak czasu. Jestem przywiązana do określenia „teatr macierzysty”, w którym jest powaga granicząca z patosem. Tymczasem teatry z wielopokoleniowym zespołem, które dla starszych aktorów są drugim domem, przechodzą ewolucję. Bo młodzi aktorzy mają inne nastawienie – wiedzą, że aby utrzymać siebie i rodzinę, muszą funkcjonować także poza swoim teatrem. Bardziej racjonalnie podchodzą do życia.
Podobnie myśli pani córka– aktorka Paulina Holz?
Jest wręcz moim przewodnikiem po tej nowej rzeczywistości. Jako dziecko wychowała się w Teatrze Powszechnym, teraz jesteśmy w jednym zespole. Ja, jako „człowiek z innej epoki”, wiele się od niej uczę.