[b]Jak ksiądz wpadł na pomysł uwolnienia obrazu?[/b]
Kiedy się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że wybrała mnie do tego Matka Boża. Byłem zahartowany, bo siedziałem wcześniej w więzieniu za obronę krzyża. Jak poszedłem zwierzyć się z mojego pomysłu prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu, ten od razu zaczął: – Mów synu, co cię świerzbi. A kiedy wydusiłem z siebie, że mam zamiar uwolnić obraz, powiedział, że byłaby to nadzwyczajna rzecz. Ale dodał też: – Jak ci się nie uda, już z więzienia nie wyjdziesz. Ale skoro powiedział: spróbuj, to spróbowałem.
[b]A gdyby się nie zgodził?[/b]
To nie mógłbym zrealizować, co zamierzałem, bo nie mógłbym narażać jego autorytetu. Ale miałem nadzieję, że się zgodzi, bo znał już wcześniej moją działalność i ją aprobował. Darzył mnie zaufaniem. Kiedy spotykaliśmy się, nawet na wielkich uroczystościach, w asyście wielu biskupów, pozdrawiał mnie słowami: „Witaj Józefie umiłowany przez władzę ludową!”.
[b]Nie bał się ksiądz konsekwencji?[/b]
Nie. Byłem zdeterminowany, żeby załatwić tę sprawę. Trzeba było działać, a nie rozmyślać. Zwłaszcza że mój ksiądz proboszcz, który wiedział o wszystkim, też mnie dopingował, bowiem zbliżał się czas peregrynacji obrazu w Radomiu, w którym wtedy pracowałem. Marzyłem, żeby właśnie wówczas obraz powrócił na szlak nawiedzania polskich parafii.