Nowa sztuka młodego, płodnego dramatopisarza to zagmatwany obrazek rodzajowy. Para 30-latków podejmuje jej rodziców, aby im oświadczyć o swoich zaręczynach. Tuż przed ich przyjściem zjawia się nagle… ten trzeci. Aby rodzinnej ceremonii mogło stać się zadość, po ogłuszeniu wyląduje w szafie.
Gdyby Walczak nadal zmierzał tym tropem, byłoby równie głupio, choć można by się pośmiać. Niestety, powziął ambitny plan zgłębiania ciemnych zakamarków ludzkiej duszy i jej skłonności do ulegania złu. Im dalej, tym mniej jędrnego dowcipu na rzecz drętwej psychodramy.
Jakby tego było mało, autor przeplata sceny realne z wizyjnymi, aż widz traci rozeznanie, co jest prawdą, a co imaginacją.
Tak już bywa, że kiedy wszystko staje się możliwe i nic nie zmierza do określonego celu, wkrada się nuda.
Zaskoczenia w komedii są pożądane, jeżeli zrozumiałe. Natomiast podawanie w wątpliwość wszystkiego, czego widz poprzednio był świadkiem, jest celowe tylko wtedy, jeśli w zamian dostaje on coś równie intrygującego.